Bitter Sweet Quartet

Premiera trzeciego kwartetu smyczkowego Pawła Mykietyna – to brzmi poważnie. Kompozytor w ostatnim czasie urósł do rangi kompozytora narodowego, otrzymując duże państwowe zamówienia („Vivo XXX” na trzydziestą rocznicę powstania „Solidarności” czy III Symfonia na inaugurację polskiej prezydencji w Unii Europejskiej). Trochę na wyrost wciąż zaliczany do twórców „młodego pokolenia” (rocznik ’71!) Mykietyn stał się jednak kompozytorem „poważnym”, któremu wiele namysłu poświęcają muzykolodzy. Zbudowana wokół kompozytora aura sprawia, że od każdego nowego utworu oczekujemy wiele, spodziewamy się jeśli nie ARCYDZIEŁA to przynajmniej DZIEŁA lub chociaż Dzieła. Tymczasem Mykietyn od początków swojej twórczości w duchu surkonwencjonalizmu był niepoprawnym kpiarzem, dla którego wszelkie oczekiwania i przyzwyczajenia słuchaczy to tylko kolejna okazja do żartu. Powinniśmy być już przyzwyczajeni, że jedyne, czego można się spodziewać po Pawle Mykietynie, to jedynie kolejnego zaskoczenia.

Jakie zaskoczenie przynosi III kwartet smyczkowy Pawła Mykietyna? Przede wszystkim ścisłą diatonikę, co może wydać się szokujące w przypadku kompozytora słynącego m.in. z wykorzystania mikrointerwałów. Jednak w miarę rozwoju kwartetu słuchacz odkrywa, że cały utwór oparty jest na jednym prostym schemacie melodyczno-harmonicznym. Towarzyszy temu nieodparte przeczucie: „skądś to znam!” Wystarczy trochę poszukiwań i znajdujemy źródło cytatu: smyczkowy akompaniament z piosenki „Bitter Sweet Symphony” zespołu The Verve. Oczywiście cytat jest zawsze jedynie zasugerowany i to nasza pamięć uzupełnia niekompletny rys melodii. Całość utworu podporządkowana jest charakterystycznemu dla kompozytora procesowi ciągłego accelerando, a kompozycja nie nuży się dzięki wprowadzaniu wciąż nowych elementów. Trzeba przyznać, że jest to bardzo umiejętnie skomponowany muzyczny żart, „lo scherzo”.

W tym miejscu dochodzimy do sedna rozważań. Czy przerostem naszych oczekiwań nie chcemy pozbawić kompozytora prawa do pisania utworów lżejszych czy nawet trywialnych? Niewątpliwie każdy kompozytor powinien móc tworzyć swoje „Werke ohne Opus”. Innym pytaniem jest, czy wypada taki utwór przedstawiać na koncercie promowanym, jako prawykonanie, gdy utwór został zamówiony przez wykonawców z Lutosławski Quartet w ramach ministerialnego programu zamówień kompozytorskich? Raczej nie, chyba że kompozytor chce zakpić z kultury opartej na wydarzeniach (events), fetyszyzacji prawykonań i samego programu zamówień.

W myśl zasady konstruowania programów, popularnej wśród naszych zachodnich sąsiadów, premierowy utwór został włożony w kanapkę złożoną z dwóch sztandarowych dzieł repertuaru kameralnego, konkretnie dwóch kwartetów rosyjskich. Pierwszego z nich, kwartet op. 33 nr 6 Josepha Haydna (z tzw. kwartetów „rosyjskich”) słuchało się z prawdziwą przyjemnością. Podobało mi się umiejętne podkreślanie manipulacji rytmicznych, uwydatniających tak charakterystyczny dla Haydna humor. Doceniam również improwizowanie ozdobników, mimo że nie jestem do nich do końca przekonany.

Na zakończenie zabrzmiał VIII kwartet Dymitra Szostakowicza c-moll op. 110. Niestety, odniosłem wrażenie, że utwór nie został dopracowany przez wykonawców. Być może muzycy skupili się na premierowym utworze, który zagrali naprawdę perfekcyjnie? U Szostakowicza natomiast raziły szybkie i rozchwiane tempa, niepewna intonacja u prymariusza, Bartosza Worocha, oraz bardzo brutalne, aż przeforsowane brzmienie w drugiej i trzeciej części. Dla mnie dramat w muzyce Szostakowicza zawsze działa silniej, gdy emocje są introwertycznie ukryte, a krzyk jest stłumiony. To jednak usłyszeliśmy dopiero w dwóch ostatnich częściach, gdy muzyka się uspokoiła, a muzycy zaczęli jakby bardziej się słuchać. Niesmak z początku kwartetu jednak pozostał. Na marginesie: po raz pierwszy zauważyłem, jak pięknie brzmi instrument altowiolisty kwartetu, Artura Rozmarynowicza. Wspaniały, nasycony, głęboki dźwięk. Cóż za przyjemność słuchania!

Znajomy na koncercie zauważył, że na odwrocie programu Narodowe Forum Muzyki od razu zamieściło graficzne podsumowanie koncertu (zdjęcie poniżej, fot. Jacek Poremba). Nie byłbym tak surowy w ocenie, ale bon mot jest zbyt dobry a zdjęcie zbyt memogenne, by nie przekazać go dalej.
mykietyn facepalm

,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *