Dziennik Polonika. 08.04.2016

Hendrich polonika

Koncert inaugurujący festiwal powinien być manifestem, zapowiadać, w którą stronę festiwal będzie zmierzał podczas jego kolejnych wydarzeń. Jeśli zaś dyrektor artystyczny festiwalu Musica Polonica Nova za duchowego patrona przyjął Stanisława Lema, słuszne się wydało, by na otwarciu zabrzmiał utwór do tekstu wielkiego autora SF. A jeśli mottem festiwalowym jest cytat z mickiewiczowskiej „Romantyczności” – „czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko”, wypada sięgnąć po Lema w wersji baśniowej: tego z „Cyberiady” czy „Bajek Robotów”.

Te ostatnie, a właściwie trzy opowiadania ze zbioru, wykorzystali Paweł Hendrich i Cezary Duchnowski w swojej co-operze „Bajki Robotów”. Dlaczego co-opera? Obaj kompozytorzy współpracują ze sobą od lat, m.in. w zespole „Phonos ek Machanes”, dlatego nowy utwór postanowili napisać wspólnie. Nie chodziło jednak o chronologiczny podział materiału na kolejne numery, co raczej zaplanowanie poszczególnych warstw utworu. Obydwaj kompozytorzy znani są ze ścisłego strukturowania materii muzycznej, co potencjalnie mogłoby dać interesujący efekt polifonii porządków liczbowych.

Kiedy uporaliśmy się z przedrostkiem „co-”, przejdźmy do rdzenia „opera” – co wspólnego z tym gatunkiem mają Bajki Robotów? Na pewno nie akcję sceniczną – tej właściwie nie ma, opera realizowana jest bez reżysera, co niestety odbija się negatywnie na spektaklu. Podobieństwa dostrzegamy chyba w najbardziej zaskakującym aspekcie – utwór Hendricha i Duchnowskiego charakteryzuje numerowa budowa, znana z tradycyjnej opery. Wszystko wprawdzie jest tu przetworzone, jednak wyraźnie widać cechy wspólne. Mamy więc elektrorecytatywy realizowane przez syntezator mowy: i to zarówno w wersji secco z towarzyszeniem maszyny do pisania, jak i accomagnato! Mamy również instrumentarie, duet klawiszowy Duchnowskiego z Justyną Skoczek, ensemble, interludia, a nawet scenę baletową.

Na tak tradycyjnej budowie cierpiała dramaturgia, i tak już minimalna: kompozytorzy tekst potraktowali fragmentarycznie, a trzy opowiadania nie łączą się ze sobą w żaden łuk narracyjny. Dobrze, że tekstom Lema, nawet jeśli gwałtownie ucinanym, pozwolono zabrzmieć: to prawdziwie mistrzowska proza i dobrze sobie o tym czasem przypomnieć. Wielu spośród słuchaczy w muzyce doszukiwało się ilustracyjnych nawiązań do tekstu, ja jednak złożyłbym te odczucia na karb bardzo sugestywnego i obrazowego języku opisu Lema. Ostatecznie – muzyka współczesna, jako słabo zakorzeniona w naszym świecie, często zdaje się kojarzyć z czymś pozaziemskim (niemała w tym wykorzystania muzyki w filmie).

Muzycznie słychać było indywidualny styl obydwu kompozytorów: drobiazgowe, misterne, krystaliczne faktury Pawła Hendricha oraz wspomagane elektronicznymi przetworzeniami szalone improwizacje Cezarego Duchnowskiego. Kilka fragmentów było prawdziwie smakowitych, jak gra rezonansu i echa wyzwalana przez nieregularne uderzenia klasteru w partii elektroniki. Albo punktualistyczny kosmos dźwięków delikatnych jak naszyjniki z fotonów nanizanych na nitkę (motyw w jednym z opowiadań Lema – jak już pisałem niezwykle plastycznych i sugestywnych). Z drugiej strony powtarzany elektrorecytatyw przy kolejnym pojawieniu się zaczynał nużyć – tak jak nużyły proste mechaniczne powtórzenia tych samych schematów muzycznych w „Qudsji Zaher” Pawła Szymańskiego. Wreszcie instrumentalne solowe improwizacje nie wprowadzały niczego nowego: znamy je z licznych projektów Duchnowskiego, kto słyszał jeden ma wrażenie, że słyszał je wszystkie. Duet klawiszowy, rodzaj muzycznej gry, był uroczy a nawet zabawny. Tekst Lema też budzi uśmiech, ale dlatego, że jest dowcipny. A to jednak już poziom wyżej.

Warstwa wizualna była raczej skromna. Sterowane dźwiękiem wizualizacje oparte na mappingu wielopłaszczyznowej ściany Sali Czerwonej NFM były zbyt skromne, by udźwignąć „akcję” opery, jednak były raczej miłym dodatkiem. Do scenografii zaliczyć można także wypełnione wodą cylindry, miarowo bulgoczące i różnobarwnie podświetlane. Jako element wystroju można potraktować też „inne instrumenty” Pawła Romańczuka, których wymiar wizualny wyraźnie dominował nad ich sensem muzycznym. Za „kostiumy” służyły wykonawcom podkoszulki z numerem rocznika i pseudonimem oraz czapki z daszkiem, wszystko stylizowane na stroje sportowe. Po co? Chyba na pamiątkę. Do tego mieliśmy dwóch tancerzy, którzy nagle wyszli spod sceny, gdzie przykucnęli niemal na cały spektakl, aby odtańczyć coś co wyglądało jak podrygi pterodaktyla. Duet 2Edification podobno specjalizuje się w dubstepie i bardzo chętnie zobaczyłbym nowoczesny, może nieco robotyczny taniec w futurystycznym stroju. Niestety, to co widziałem, wyglądało amatorsko.

Pomimo interesującej koncepcji, na inaugurację festiwalu usłyszeliśmy przede wszystkim to, co dobrze z dorobku obu kompozytorów już znamy. Trzeba mieć nadzieję, że nie jest to wróżba na cały festiwal.

,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *