Eurowizja 2016. Przewodnik po pierwszym półfinale

Dość powszechnie uważa się, że pierwszy z półfinałów Eurowizji w tym roku jest znacznie silniej obsadzony. Losowanie odbyło się na długo zanim znaliśmy wszystkie piosenki. Kraje biorące udział w konkursie podzielono na sześć koszyków według preferencji głosowań. Żadnego znaczenia dla ostatecznego podziału nie miała zatem jakość samych piosenek, ranga wykonawców czy średnia ilość punktów, zdobywanych przez reprezentantów danego kraju. Traf chciał, że więcej atrakcyjnych piosenek i charyzmatycznych wykonawców zmagać się będzie w pierwszym półfinale. Walka będzie zażarta, jeńców brać nikt nie będzie i niewykluczone, że odpaść może ktoś z naszych ulubieńców. Pomimo tego, spróbuję przewidzieć wyniki konkursowych zmagań w tym, bynajmniej nie krótkim, przewodniku po pierwszym półfinale Eurowizji 2016.

„Sing it away” śpiewane przez reprezentującą Finlandię Sandhję jest najsłabszą piosenką reprezentującą kraje skandynawskie w tym roku. Stylistycznie kojarzy się z popem z lat 90. Nie podoba mi się głos wokalistki, wprawdzie bardzo głęboki, ale jednocześnie pusty i głuchy. Sadhja śpiewa wprawdzie z dużą energią, ale z przestarzałą piosenką raczej widzów nie porwie. Biorąc pod uwagę dużą konkurencję, nie daję tej piosence żadnych szans na awans do finału.

„Utopian land” reprezentującego Grecję zespołu „Argo” zaczyna się obiecująco. Folkowy wstęp, potem delikatny zaśpiew wokalistki. Pojawia się wyraźny bit wprowadzający refren śpiewany przez dwie wokalistki. Wszystko psuje się, gdy na tle solowych skrzypiec zaczyna rapować wokalista zespołu. Tak, jak Eurowizja lubi motywy folkowe, tak samo nie znosi hip-hopu. Grecja prawdopodobnie dostanie dwanaście punktów od Cypru, ale to za mało, żeby przebić się do finału.

„Falling stars” Lidii Isac może mieć proroczy tytuł, a mołdawska piosenka spadnie na spód klasyfikacji i już się nie podniesie. Wstęp i zwrotka pokazują, że twórcy starali się naśladować współczesny pop, przy czym jest to raczej marna imitacja. W refrenie pojawia się elektronika prosto z dyskoteki i tracimy wszelkie nadzieje, że może być to ciekawa piosenka. Do tego wokalistka nie do końca radzi sobie na żywo, często jest pod dźwiękiem i nie porywa swoim głosem. Do zapomnienia.

Szczerze mówiąc, nie rozumiem całego szumu wokół węgierskiej piosenki. Irytuje mnie chropowaty, zdarty głos Freddiego, a jego „Pioneer” mimo dynamicznego refrenu, szybko staje się repetytywny. Jedynym muzycznym wyróżnikiem piosenki staje się męski chórek, który nonszalancko pogwizduje. Na uznanie zasługuje inscenizacja – wokaliście towarzyszy tancerz, który w stylu buddyjskiego mnicha rytualnie uderza w wielki bęben fluorescencyjnymi pałkami. Analogiczne pałki dzierżą chórzyści, którzy miarowym uderzeniem nad głowami podkreślają węzłowe momenty. Rozumiem, że wiele osób może się na te sztuczki nabrać i „Pioneer” może się znaleźć w finale, ponadto wokalista został uznany za „ciacho”, co może zdobyć mu dodatkowe głosy. Biorąc pod uwagę tylko piosenkę – nie miałby jednak żadnych szans.

„Lighthouse” Niny Kraljić można nazwać najlepszą irlandzką piosenką na Eurowizji od lat. Co z tego, że reprezentuje Chorwację? Od pierwszych fletowych dźwięków instrumentalnego wstępu, poprzez akompaniament gitary akustycznej, imitujący celtycką harfę, po charakterystyczny typ głosu i melodyki – ta piosenka ma znacznie więcej wspólnego z Zieloną Wyspą niż z wyspami na wybrzeżu Adriatyku. Może nawet aż za bardzo wpada w stereotyp, ale czyż nie lubimy tego, co już znamy? Z drugiej strony – stereotypowa irlandzka ballada reprezentująca Irlandię w zeszłym roku, nie zakwalifikowała się do finału. „Lighthouse” to jednak dobra piosenka i zdaje się mieć pozytywny oddźwięk wśród fanów. Gdy wokalistka delikatnie muska najwyższe dźwięki trudno nie czuć ciarek na plecach. Głosami zaprzyjaźnionych krajów bałkańskich i byłych Austro-Węgier powinna przejść do finału, tam jednak raczej nie przebije się wśród wielu ciekawszych piosenek.

„I’m going nowhere”, zaczyna się holenderska piosenka. Rzeczywiście, mam przeczucie, że Douwe Bob ze „Slow Down” nigdzie nie zajdzie. Piosenka brzmi bardzo brytyjsko, ma w sobie coś z beatlesowskiego uroku, przy czym jest to zdecydowanie bardziej Paul McCartney niż John Lennon. Do tego szczypta gitarowego country, które dobrze kojarzy nam się z The Common Linnets, reprezentującymi Holandię w 2014 r. Douwe Bob nie ma jednak szans zdobyć drugiego miejsca, które zajęli, a nawet powinien mieć kłopoty z dostaniem się do finału. Jego piosenka trąci myszką, a do tego jest powolna i nie porywa podczas słuchania. Z pewnością dobrze prezentowałaby się w radio słuchana w tle podczas wykonywania innych czynności, ale to za mało, by skłonić eurowidzów do sięgnięcia po telefon i zagłosowania.

„Hey, it’s me” przywita się z nami Ivety Makuchyan w pierwszych słowach reprezentującej Armenię piosenki „LoveWave”. Zaczyna się tajemniczym szeptem, który w połączeniu z elektronicznymi brzmieniami i dźwięczącym w tle tradycyjnym, ludowym instrumentarium zapowiada utwór wysoce oryginalny. Uwielbiam, gdy głos wokalistki stopniowo zanika na powtarzanym „heartbeat, beat, beat, beat, beat” na tle crescendo ziarnistej elektroniki, które ostatecznie wybucha energetycznym refrenem. Podoba mi się ta skandująca rytmiczność, przełamywana dzikim zaśpiewem. Całość zaskakująco dobrze komponuje się w zapowiedzianymi już we wstępie ludowymi motywami. Połączenie nowoczesnej elektroniki z etnicznym brzmieniem dało w 2015 roku Aminacie Savadogo z Łotwy wysokie, siódme miejsce. Nie widzę powodu, by inaczej miało być w przypadku Armenii. Z tego, co można było zobaczyć na próbach – czeka nas bombastyczna inscenizacja. Jedyne czego nie jestem do końca pewien to głos Ivety: czasami wydaje się być bez skazy, czasami mam wrażenie, jakby nie mógł udźwignąć tak wymagającej piosenki. Miejmy nadzieję, że usłyszymy tę pierwszą wersję. Pewny finał, a w nim – walka o czołową piątkę.

Trzeba podziwiać determinację biorącego udziału w konkursie San Marino. Dla nich każdy inny uczestnik Eurowizji to kraj o wielokrotnie większych zasobach ludzkich czy budżecie, a sukcesem jest sam awans do finału – do tej pory udało się to raz, w 2014 r. Czy turecki wokalista Serhat będzie w stanie sprawić Sanmaryńczykom radość? Nie sądzę, by było to możliwe. Serhat brzmi jak niezbyt udana kopia Leonarda Cohena, a jego piosenka „I didn’t know” łączy w sobie coś ballady w stylu lat 60’ przemieszanej z disco. Tym samym budzi skojarzenia z zeszłoroczną piosenką Wielkiej Brytanii, która była jedną z ostatnich w stawce konkursu. Tamtą piosenkę jednak ratowała jej kampowość i element humorystyczny (choć niespecjalnie śmieszny). Tutaj mam wrażenie, że artyści robią to na serio. Co jest nie tyle nieśmieszne, co smutne.

Jeżeli Rosja zajęła w zeszłym drugie miejsce z przeciętną piosenką „Million Voices”, to czy cokolwiek może ją zatrzymać w tym roku, gdy wysyłają naprawdę dobry utwór? Sergey Lazarev ma mocny głos, na scenie jest pełen charyzmy i świetnie się rusza. Piosenka od nowoczesnego elektronicznego początku wspaniale się rozwija, aż doprowadza do dynamicznego refrenu. W dwóch trzecich piosenki jej charakter zostaje przełamany przez spokojne interludium, po czym refren powraca o pół tonu wyżej ze wzmożoną energią. Bardzo mocno działa fragment, gdzie w kulminacji wokalista zostaje na moment sam, bez elektronicznego podkładu. To profesjonalnie napisana piosenka, nawet jeśli przy wielokrotnym słuchaniu refren wyda nam się zbyt prosty, oparty na sekwencji trzech dźwięków, a słowa banalne. Większość widzów usłyszy „You are the only one” pierwszy raz podczas konkursu. Z tego, co widzieliśmy na próbach, wiemy, że na scenie ujrzymy zapierającą dech multimedialną feerię. Wtedy nie trzeba pochodzić z krajów byłego ZSRR, żeby głosować na Rosję. Niemal niezagrożony zwycięzca tegorocznego konkursu.

Czechy jeszcze niedawno znajdowały się w Eurowizyjnym ogonie. Wzięły jednak niezbędną przerwę i powróciły odmienione w zeszłym roku. Choć ich piosenka „Hope never dies” ostatecznie nie dostała się do finału na pewno zostawiła po sobie dobre wrażenie. Czy historyczny sukces osiągnie Gabriela Gunčiková i jej „I stand”? Są na to pewne szanse. Wokalistka ma mocny i wyrazisty głos, a ballada, którą śpiewa pozwala jej rozwinąć możliwości wokalne. Ballad w tym roku nie ma w konkursie zbyt wiele, więc jest to pewien wyróżnik, nawet jeśli piosenka nie jest idealna. Wydaje się, że nie może do końca rozwinąć skrzydeł. W dwóch trzecich pojawia się spokojny łącznik, ale zamiast przejść pół tonu wyżej refren powraca w zwykłej tonacji. Czy Czesi nie słyszeli o stereotypach pisania piosenek?! Podobną okazję marnują jeszcze raz. Szkoda, bo gdyby to nie były sprawdzone przepisy na sukces, nie byłyby tak popularne. Losowanie (pierwsza piosenka w drugiej części konkursu) nie sprzyja Czechom, mimo to liczę, że im się uda. Choćby na zachętę, bo ostatnio wykonują ruchy w dobrym kierunku i warto to docenić.

Ze wszystkich rockowych piosenek wystawionych w konkursie w tym roku zdecydowanie najlepszą jest „Alter ego” zespołu „Minus one” z Cypru. Ma w sobie pewien popowy beat, jednocześnie przy rockowej zadziorności i przepalonych, elektronicznych brzmieniach. Sama końcówka jest bardzo dobrze rozegrana – bridge przy delikatnym akompaniamencie syntezatora, potem szalony instrumentalny łącznik, powrót refrenu B i wreszcie jeszcze refren A z mocnymi uderzeniami w talerze przy statycznym gitarowym tle. Przy tej piosence można się dobrze bawić, bardzo dobrze wypadnie w radio, przekonuje przy pierwszym słuchaniu. Pewne dwanaście punktów od Grecji, wiele głosów z innych krajów i miejsce w finale.

Ci, którzy oglądają Eurowizję dobrze wiedzą, że konkurs ma dwa oficjalne języki, w których jest prowadzony – angielski i francuski. Choć współcześnie język angielski dominuje, jeszcze do 1999 r. większość zwycięskich piosenek śpiewanych było po francusku. Na francuskojęzycznego zwycięzcę czekamy jednak od 1988 r. i triumfu Celine Dion (tak jest, na konkursie Kanadyjka reprezentowała Szwajcarię!). Czy niespodziewana pomoc dla Francuzów nadejdzie z Austrii? Młoda wokalistka, Zoë, zdecydowała się na francuskojęzyczną piosenkę „Loin d’ici”. W piosence mamy sielski gitarowy akompaniament, miękkie smyczki w niskiej tessiturze, a w wideo pastelowe barwy i ckliwe ujęcia natury. Do tego czysty i niewinny głos Zoë. Całość jest słodka, a język francuski tylko tej słodyczy dodaje. Austriaczka gra kartę polnej wróżki i pewnie wiele osób na ten image pójdzie, ale mnie to akurat nie bierze. Na finał jednak spokojnie wystarczy, zwłaszcza że Zoë świetnie śpiewa na żywo.

Estonia po dobrym zeszłorocznym występie stawia na sprawdzonego konia i drugi rok z rzędu wystawia piosenkę, którą napisał Stig Rästa. Kompozytor tym razem jednak nie występuje, a „Play” zaśpiewa znacznie lepszy od niego Jüri Pootsmann. Piosenka nawiązuje do klimatu lat 50. czy 60. Instrumentalny wstęp został napisany na kwartet smyczkowy i fortepian. Po lirycznej zwrotce pojawia się rytmiczny refren zapraszający jeśli nie do tańca, to chociaż do rytmicznego podrygiwania. Przy powtórzeniu zwrotki dodane zostają chórki, które dynamizują rozwój piosenki. Instrumentacja także stale się rozwija: dochodzi perkusja, gitara, wreszcie sekcja dęta. W zakończeniu solista wchodzi w forte, i wariantuje swoją partię. Nie jest to bynajmniej idealna piosenka, jednak na trzy minuty wciąga i utrzymuje uwagę. Bez problemów zakwalifikuje się do finału gdzie będzie walczyć o pozostanie po lewej stronie tablicy z wynikami. Od strony wizualnej też wszystko idealnie się komponuje: elegancki garnitur wpasowuje się w charakter retro, a wizualizacje i światło skupiają się na wokaliście, sprzedając jego występ, jako silny one-man show.

Odkąd Azerbejdżan w 2008 r. zadebiutował na Eurowizji ani razu nie opuścił finału. Nie widzę powodu, by passa ta miała się skończyć w tym roku. Azerowie prezentują zazwyczaj bardzo starannie wyprodukowane piosenki, tworzone na wzór największych gwiazd popu, o pomysłowej i widowiskowej inscenizacji. W „Miracle” Samry pobrzmiewa Rihanna, a elektroniczny podkład jest nieco tajemniczy i na wskroś nowoczesny. Refren jest najmniej udanym fragmentem piosenki, ale i tak jest chwytliwy. Podobno Samra zmaga się obecnie z chorobą. O ile to jej nie zaszkodzi, to finał ma pewny. W nim jednak piosenka skazana jest na walkę o lewą stronę tablicy z wynikami.

„The real thing” zespołu Highway to kolejna rockowa piosenka w pierwszym półfinale. W przeciwieństwie do cypryjskiej, piosenka z Czarnogóry brzmi bardziej surowo jakby w wykonaniu garażowego zespołu. Po mocnym początkowym riffie, piosenka jednak wycofuje i zwrotka wpada w nutę pop-rockową. Garażowy feel powraca z refrenem, co potęguje uczucie niespójności. Na żywo panowie z zespołu pokazali, że potrafią mieć problemy z intonacją. Biorąc poprawkę na to, że rock nie jest ulubionym z gatunków Eurowizji Czarnogóry mogą nie uratować nawet głosy przyjaciół z Bałkanów.

Zeszłoroczne zwycięstwo Månsa Zemerlöwa już przełożyło się na większą liczbę solowych męskich reprezentantów w tegorocznym konkursie. Jednak, jak multimedialna oprawa, która była jednym z głównych atutów Szweda przełoży się na to, co zobaczymy na Eurowizji w tym roku? Pewien przedsmak daje nam Greta Salóme, która na scenie zmagać będzie się z osaczającymi ją cieniami, wyświetlanymi z tyłu na ekranie. „Hear them calling” skrywa w sobie jakąś mroczną tajemnicę, jednocześnie gitarowe ostinato z początku i melodyka wokalnego wstępu wpada w folklorystyczny ton celtycko-nordycki, który potem jest kontynuowany w skrzypcowym akompaniamencie. Z drugiej strony uderzenia bębnów i kotłów wciąż podkreślają pewien niepokój. Nie ma go jednak przesadnie dużo – refren jest typowym euro popowym szlagierem, a akompaniament instrumentów dętych dynamizuje piosenkę. Wszystkie te charaktery pogodzono jednak w islandzkiej piosence nad wyraz sprawnie. A fałszywe zakończenie w połączeniu z energetycznym powrotem po dramatycznej pauzie jest w stanie porwać do tej pory nieprzekonanych. W połączeniu z atrakcyjną oprawą sceniczną „Hear them calling” wyrasta na jednego z faworytów całego konkursu.

Piosenka „Ljubav je” reprezentująca Bośnię i Hercegowinę jest wspólnym dziełem czwórki artystów, reprezentujących muzyczne światy. Taki ruch zawsze niesie ryzyko: umiarkowanie udał się w zeszłym roku Armenii, gdzie szóstka artystów o ormiańskich korzeniach starała się przemówić jednym głosem. W przypadku bośniackiej piosenki działa to jeszcze mniej, ponieważ każdy z artystów wnosi swój własny styl, który nie łączy się z pozostałymi. Zaczyna się nawet obiecująco: słyszymy folklorystyczne motywy wygrywane na elektrycznej wiolonczeli przy obłędnym akompaniamencie bębnów. Potem jednak na scenę wkraczają wokaliści, a piosenka staje się stereotypową bałkańską balladą (o ileż klas jednak niżej od „Molitvy” Mariji Šerifović z 2007 r.). Jeszcze później pojawia się raper i w zasadzie tutaj kończą się szansę Bośniaków – Eurowizja rapu nie trawi. Jeśli trafi do finału to tylko dzięki głosom innych krajów bałkańskich (jako jedna z dwóch piosenek z tego regionu w języku narodowym), jednak nie liczyłbym nawet na ten sukces.

Malta znana jest z tego, że lubi przerabiać a nawet zmieniać piosenki, które wystawia na Eurowizję. Nie inaczej było w tym roku. Ira Losco zwyciężyła krajową preselekcję z piosenką „Chameleon”, jednak do Sztokholmu pojedzie z „Walk on water”. Czy zmiana wyszła na dobre? Raczej tak. „Chameleon” był nowoczesną piosenką, jednak brakowało mu wyraźnej kulminacji. „Walk on Water” ma bardziej dynamiczną formę. Od powolnego, leniwego wstępu, który zaczynają dynamizować synkopy, a wreszcie wejście w rytm r’n’b. Podoba mi się skreczowane przejście na refren. Stylistyczne pękniecie następuje dla mnie w 2:15, gdy pojawiają się gospelowe chóry. Na szczęście to tylko epizod i w zakończeniu powraca rytmiczny refren. Ira Losco ma znakomity głos, co w połączeniu z dynamiczną i charakterystyczną piosenką powinno zapewnić jej miejsce w finale.

Po raz pierwszy w tym roku w półfinałach wystąpią reprezentanci krajów, które mają gwarantowany udział w finale. Wielka piątka (oraz gospodarz) chcieliby zjeść ciastko i mieć ciasto – wystąpić w półfinale, żeby widzowie mogli się osłuchać z ich piosenkami i jednocześnie w nim nie rywalizować, tylko automatycznie przechodzić do finału. Cóż – płacą, więc wymagają. Na szczęście w tym roku wystawili w konkursie co najmniej przyzwoite piosenki.
Największym zaskoczeniem in plus jest Francja, która w ostatnich latach wysyłała słabych, a nawet żenujących reprezentantów („Moustache” zespołu Twin Twin z 2014!). Tymczasem Amir i jego „J’ai cherché” jest jednym z tegorocznych faworytów do zwycięstwa. Piosenka jest niezwykle pozytywna. W bardzo sprytny sposób udało się początkowy zaśpiew „ju-u-u-u-u” wpleść w anglojęzyczny refren jako „you-u-u-u-u”. Dobrym pomysłem jest rytmiczne klaskanie w tle, które z pewnością zostanie podchwycone przez publiczność w Sztokholmie. Piosenka ma dobre tempo, jest niezwykle słuchalna, świetnie nadaje do radio. Amir ma znakomity głos, co udowodnił już na żywo. Przy kolejnych powtórzeniach refrenu pozwala sobie na warianty i z pewnością przy na Eurowizji zdobędzie serca publiczności.

Zaskoczyła eurowizyjnych fanów także Hiszpania, jednak w tym przypadku chodziło o kwestie językowe. Do tej pory Hiszpania obok Portugalii, Francji i Włoch była jedną z ostoi śpiewania w języku narodowym (wyłącznie, ewentualnie z anglojęzycznymi fragmentami). Tymczasem w tym roku Hiszpanie wystawili piosenkę w całości anglojęzyczną. Być może w ten sposób chcą przełamać złą passę ponad dwudziestu lat bez miejsca na podium? Bez wątpienia piosenka „Say Yay!” wokalistki Barei ma szansę wypaść dobrze w Sztokholmie. Początek brzmi nowocześnie i nieco mrocznie, co znakomicie współgra z lekko zachrypniętym i ociekającym seksem głosem Barei. Piosenka jest szalenie dynamiczna, ma wyraźny, klubowy charakter. Można powiedzieć, że powtórzenia „yay, yay, yay” czy „la, la, la, la” brzmią banalnie, szczególnie przy kolejnych przesłuchaniach, jednak trzeba pamiętać, że Hiszpania potrafiła wygrać konkurs wysyłając w 1968 r. piosenkę pod tytułem „La, la, la”. Trochę dezorientująca jest nagła pauza w trakcie piosenki, ale może została wprowadzona jedynie na potrzeby promocyjnego video. Barei usiłuje w nim promować dosyć prostą choreografię, chcąc nauczyć jej eurofanów. Ciekawy pomysł, jednak sama choreografia na scenie w Sztokholmie wypadnie dość ubogo. Barei świetnie wypada na żywo i dominuje całą scenę, ale jeśli chce wprowadzić Hiszpanię na podium, lepiej żeby miała jeszcze jakiegoś asa w rękawie.

Szwecja jawi się jako ostatni bastion chroniący nas przed dominacją Rosji na Eurowizji (dwa ostatnie zwycięstwa Szwedów towarzyszyły drugiemu miejscu Rosjan). Wszystko dlatego, że w całej Skandynawii, a szczególnie w Szwecji Eurowizja ma bardzo dobrą prasę, a spełniający funkcję krajowej preselekcji Melodifestivalen stoi na bardzo wysokim poziomie. Dzięki tej festiwalowej tradycji Szwedzi zajmują już drugie miejsce w klasyfikacji wszechczasów i tylko czekać, aż przegonią w niej Irlandię. Ze Szwedzkimi reprezentantami zatem zawsze należy się liczyć. Wydaje się jednak, że Frans z piosenką „If I were sorry” może paść ofiarą popularności Eurowizji w Szwecji. Jego piosenka jest wyraźnie adresowana to tej samej grupy demograficznej, co twórczość Justina Biebera – do nastolatek, jednak wydaje się, że Eurowizja akurat nie jest specjalnie popularna w tej grupie wiekowej. Piosenka Fransa jest silna swoją prostotą, powtarzalnym trójkowym rytmem, który w kołyszący sposób zaburza metrum. Towarzyszą mu jedynie skromne wizualizacje na ekranie LED, wyświetlające głównie kluczowe słowa w piosenki. Wszystko po to, by nie odwracać uwagi od wykonawcy. Szwedzki wokalista ma dobry głos, na scenie jest pewny siebie. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić to zakończenie: „but I am not” byłoby lepszym tekstem niż „but I’m not sorry, no”. Writting lyrics 101!

No dobrze, przedstawiłem wszystkie piosenki, zatem przyszedł czas na ośmieszenie się i próbę przewidzenia wyników pierwszego półfinału. Podaję kompletną listę piosenek uszeregowanych według ich szans na awans do finału:

1. Rosja
2. Islandia
3. Armenia
4. Chorwacja
5. Cypr
6. Malta
7. Estonia
8. Azerbejdżan
9. Austria
10. Czechy
11. Węgry
12. Holandia
13. Bośnia i Hercegowina
14. Grecja
15. Finlandia
16. Czarnogóra
17. Mołdawia
18. San Marino

Pierwszy półfinał odbywa się 10 maja. W polskiej telewizji nie będzie transmitowany, ale bez problemu można będzie go obejrzeć na oficjalnym kanale konkursu w serwisie youtube.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *