Dziennik Wratislavia, cz. 7

Hesperion XXI. Zdjęcie: Sławek Przerwa/NFM

Hesperion XXI. Zdjęcie: Sławek Przerwa/NFM

Muzyka sakralna wykonywana w warunkach koncertowych już dawno oddzieliła się od swojej pierwotnej funkcji. Msze, nieszpory czy motety dawnych mistrzów znacznie częściej rozbrzmiewają na sali koncertowej niż w warunkach liturgicznych. Bachowskich Pasji słuchamy na koncertach przez cały rok, a nie tylko w Wielki Piątek podczas luterańskiego nabożeństwa. Skoro więc zmienił się kontekst wykonywania tej muzyki, co osłabiło jej pierwotny przekaz, dlaczego nie wpisać jej w nowy kontekst i nie nasycić nową treścią? Taka idea przyświecała projektowi orkiestry B’Rock, w którym bachowska Pasja wg św. Jana została oprawiona w dwie części utworu „And thou must suffer” Annelies Van Parys, a pomiędzy pierwszą a drugą część dzieła wstawiono utwór „L’Apocalypse Arabe I” izraelsko-palestyńskiego kompozytora Samira Odeh-Tamimiego.

„And thou must suffer” jest utworem zależnym, bez Pasji Janowej nie może istnieć, ponieważ płynnie doprowadza do początkowego chóru i wprost wypływa z finału dzieła. Jego obecność zaznacza przewartościowania dokonane w Pasji, jednak robi to w sposób dyskretny i nienachlany. „L’Apocalypse Arabe I” jest znacznie bardziej zauważalne. Adekwatnie do tytułu chór podnosi coraz głośniejszy lament, aż do poziomu krzyku. Nie jest to szczególnie wyrafinowany utwór, ale nie jest też zły. Jego obecność łączy cierpienie ukrzyżowanego Chrystusa, z cierpieniem współczesnych ludzi na ogarniętym chaosem Bliskim Wschodzie. Koncepcja w gruncie rzeczy niezbyt nowa i nie powinna nikogo specjalnie bulwersować. Czymże innym był przecież mickiewiczowski mesjanizm, jak nie powiązaniem cierpienia narodu z cierpieniem Chrystusa?

W odczytaniu Pasji Janowej, jako utworu o cierpieniu zwykłego człowieka pomagała kreacja Dominika Königera w roli Chrystusa. Pozbawiony jakiejkolwiek maniery śpiew brzmiał tak prosto, tak zwyczajnie, że mógłby należeć do każdego. Taka interpretacja kojarzyła mi się z obrazem Jezusa-everymana, który przestawił Pier Paolo Pasolini w swojej „Ewangalii wg św. Mateusza”. Bardzo dobrym ewangelistą był Sebastian Kohlhepp, a z solistów warto wyróżnić również krystaliczny sopran Grace Davidson i dźwięczny bas Tomáša Krála. Tradycyjnie, mocnym punktem obsady był chór NFM, w którego interpretacji bardzo wyraźne odróżniały się dwa plany narracyjne. Gdy chór występował jako ewangeliczny tłum, śpiewał dynamicznie, drapieżnie, pełen emocji i nieraz gniewu. W chorałach jednak zmieniał perspektywę i unikał emocji nawet tam, gdzie mógłby na nie wskazywać dramatyczny tekst (np. w chorale „O große Lieb”). Przy poprzednim koncercie podziwiałem już stopliwą barwę chóru. Tym razem zachwycałem się, jak bardzo brzmienie chóru łączyło się z orkiestrą, że momentami już trudno było rozróżnić, czy to instrumenty śpiewają czy to chór tak dźwięczy. Poza tym wykonanie szczególnie się nie wyróżniło ani na plus, ani na minus i myślę, że wszyscy czekają już tylko na finałowy koncert z Pasją wg św. Mateusza prowadzoną przez sir Johna Eliotta Gardinera z Markiem Padmorem w roli ewangelisty.

Temat pokoju na Bliskim Wschodzie pojawił się także podczas koncertu Jordiego Savalla z zespołem Hesperion XXI. Nazwa zespołu nawiązuje do „krainy zachodzącego słońca” – terminu, którym grecy określali tereny Italii i Hiszpanii. Savall jednak od lat spogląda na wschód, starając się pogodzić muzyczne tradycje różnych kultur. Zaczęło się od wydanego w 1999 roku albumu poświęconego pieśniom Żydów sefardyjskich. Potem przyszły kolejne płyty, m.in. Orient-Occident, Jerusalem, Istanbul czy Bal-Kan. Ostatnim z tego typu transkulturowych projektów jest wydana w 2013 roku druga część Orient-Occident, poświęcona Syrii. Program nawiązujący do tego albumu wykonali w NFM muzycy zespołu.

Można narzekać, że wszystkie wielokulturowe projekty Savalla powstają od jednej sztampy, że wszystkie brzmią podobnie, że utwory z różnych kultur gra się praktycznie tak samo. Można zarzucać katalońskiemu gambiście, że repertuar tradycyjny wykonywany na sali koncertowej traci swoją autentyczność, zostaje na siłę wchłonięty przez kulturę zachodu. Znaczna część repertuaru się powtarza w kolejnych projektach. Wrocławski koncert wieńczyła wykonana w kilku językach bliskowschodnia pieśń, która – z różnymi tekstami i wariantami melodycznymi – obecna jest niemal w każdej kulturze basenu morza śródziemnego. Podobnie kończył się projekt Jerusalem, którego wykonanie słyszałem w 2009 roku w Krakowie. Orient-Occident był jednak znacznie skromniejszym projektem pod względem obsady. Pozbawiony fragmentów chóralnych czy przejmujących fanfar shofaru – „trąb jerychońskich”, nie miał dla mnie takiej siły oddziaływania. Hesperion XXI jednak skupia znakomitych muzyków, więc wykonaniom nie brakowało emocji, a czasem i ognistej brawury.

Transkulturowe projekty Savalla mogą być do siebie podobne, gdyż wszystkie przekazują ten sam ważny komunikat, a rynkowa logika wymaga wciąż nowego opakowania dla tego przekazu: współpraca ponad podziałami jest możliwa, a przez wieki kultury mieszały się i oddziaływały na siebie nawzajem. Czas, by przedstawiciele kultur wschodu i zachodu przestali ze sobą walczyć, a zaczęli współpracować. W krótkiej przemowie przed bisem Savall podkreślił, że na scenie mogą ze sobą współdziałać muzycy z różnych kultur – Izraela i Syrii, Armenii i Turcji, a nawet Madrytu i Barcelony. Przedstawił też dwoje Syryjskich muzyków, którzy wystąpili podczas koncertu. Moslem Rahan przeniósł się niedawno z rodziną do Hiszpanii, a Waed Bouhaasoun otrzymała właśnie francuskie obywatelstwo. Ile jednak spośród ich rodaków nie ma tyle szczęścia i cierpi w kraju ogarniętym wojną domową?

Gdyby wykonywanie muzyki dla bogatej, mieszczańskiej publiczności Zachodu miało moc zmieniania świata, Jordi Savall już dawno powinien otrzymać Pokojową Nagrodę Nobla. Obawiam się jednak, że zgromadzoną w NFM publiczność interesowało głównie, jak Savall wygląda i gra niż to, co ma do przekazania. Projekt zaplanowany był jako rodzaj muzycznego misterium, w którym kolejny utwór wynika z poprzedniego, a kolejni muzycy podejmują następny wątek bez żadnej przerwy. Tymczasem słuchacze z zapamiętaniem oklaskiwali występy poszczególnych wykonawców. Przyszli wysłuchać koncertu, a nie misterium. Przyszli zrelaksować się przy dobrej muzyce, a nie budzić swoje sumienia. Sam nie jestem bez winy, gdyż wciąż marzyłem o znakomitych interpretacjach Savalla w repertuarze francuskiego baroku i rzewnie wspominałem wspaniały koncert z 2005 roku, gdy Hesperion wykonywał folie i romaneski. Nie należy jednak się poddawać. Próbowano już niemal wszystkiego, by osiągnąć światowy pokój. Dlaczego zatem nie próbować osiągnąć go poprzez muzykę?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *