Dziennik Sacrum, dziennik Profanum, cz. 3

zeitkratzer. Zdjęcie: Michał Ramus

zeitkratzer. Zdjęcie: Michał Ramus

Na Sacrum Profanum kontynuujemy nieoczywiste zestawienia, choć tym razem klasycy dwudziestowiecznej awangardy – Iannis Xenakis i Witold Szalonek – zostali przetworzeni przez charakterystyczne brzmienie zespołu zeitkratzer (z nieodłączną amplifikacją instrumentów) i postawieni obok przeznaczonych dla zespołu utworów noise’owców: Zbigniewa Karkowskiego i Kaspera T. Toeplitza.

Kompozycje sonorystyczne mają wiele wspólnego z estetyką noise czy glitsch. W pewnym sensie również posługują się materiałem odrzuconym, „niestetycznym” z perspektywy muzyki klasycznej. Brzmienie utworów sonorystycznych często przypomina kompozycje noise’owe. Wystarczy posłuchać sobie początku „Piernikiany” Witolda Szalonka. Albo jego „Improvisations sonoristiques”. Choć utwór przeznaczony był na określony skład „Warsztatu muzycznego” – klarnet, puzon, wiolonczela i fortepian – zeitkratzer zagrał go w większym składzie. Nie przejmował się jednak zbytnio aranżacją utworu na rozszerzoną obsadę. „Po prostu wzięliśmy nuty i zagraliśmy tak, jak zrobionoby to w epoce renesansu” – powiedział przed koncertem lider zespołu, Reinhold Friedl. W wykonaniu zespołu Szalonek zabrzmiał, rzecz jasna, głośniej i ostrzej, jednak wcale nie odbiegało to wykonanie daleko od charakteru oryginału. „Improvisations sonoristiques” słuchało się jak najlepszego utworu noise’owego. Sonorystyczna estetyka wcale się tutaj nie zestarzała. Entuzjazm publiczności po zakończeniu utworu (największy w trakcie całego koncertu!) wszystko tłumaczy. To muzyka wciąż żywa i aż chciałoby się w takim wykonaniu posłuchać innych klasycznych dzieł polskiego sonoryzmu.

Znacznie gorzej, moim zdaniem, bronił się w tym towarzystwie Iannis Xenakis. Choć kompozytor był jednym z pionierów muzyki elektronicznej, algorytmicznej i komputerowej, a jego idee do dziś inspirują kompozytorów, to w zestawieniu z materią współczesnych utworów jego kompozycje brzmią staroświecko. Miałem to uczucie podczas koncertów projektu Karkowski/Xenakis, miałem je wczoraj. Idea nakładania na siebie kilku ścieżek, ich wzajemnych relacji i rozchodzenia się była w utworze czytelna, jednak poszczególne instrumentalne „ścieżki” przypominały cienkie kreski, brakowało im „mięsa”, bogactwa brzmieniowego. A może to nie wina samego Xenakisa, tylko średnio udanej transkrypcji jego techniki kompozytorskiej w utworze Reinholda Friedla „Xenakis (a)live!”?

Pierwszą część koncertu zakończyło „Monochromy” Zbigniewa Karkowskiego, pierwszy z instrumentalnych utworów, napisanych przez legendę muzyki noise. W pierwotnej wersji utworu Karkowski kazał muzykom zeitkratzer grać przez pół godziny ze 100% siły, co było fizycznie niemożliwe. Mając to w pamięci, utwór zabrzmiał zaskakująco subtelnie, nigdy nie atakując agresywną masą dźwięku, a raczej urzekając granularną fakturą muzyki czy zmianami barwy, gdy nagle odcięte zostają poszczególne kanały (instrumenty) czy częstotliwości.

Podobne wrażenie miałem, słuchając zamówionego przez Sacrum Profanum „Agitation & Stagnation” Kaspera T. Toeplitza. Początkowo strasznie jednak irytowało mnie, że utwór był dyrygowany. Rozumiem potrzebę sterowania muzyką (trochę jak w przypadku kompozytora siedzącego za konsoletą przy wykonaniach utworów elektroakustycznych), choć zeitkratzer doskonale poradziłby sobie sam. Jako klasycznie kształconego dyrygenta, drażniły mnie powtarzalne gesty znaczące tyle co „dalej”, „więcej” i „przestrzennie”. Te proste gesty obnażały banalnie prostą strukturę utworu, opartego na pętlach dźwiękowych (może to budzić skojarzenia z dyrygowaniem sekcji aleatorycznych). Jednak w tej muzyce przecież chodzi o brzmienie, o fizyczne doświadczenie muzyki, o „uczucie” czy też „myśl”, jak mówił Toeplitz przed spotkaniem. Gdy zamknąłem oczy, mogłem się tym w pełni cieszyć. Zgodnie z tytułem, więcej niż u Karkowskiego było u Toeplitza mocnych crescend i głośnej dynamiki, ale i więcej kontrastującej statyki i momentów wyciszenia, nagłego odcięcia amplitudy dźwięku.

Sacrum: zeitkratzer. Taki zespół to prawdziwy skarb. Nie tylko każdy z muzyków jest znakomitym instrumentalistą i improwizatorem, ale lata wspólnego grania uwrażliwiły ich na siebie nawzajem i tworzą zgrany kolektyw, w którym poszczególni instrumentaliści naturalnie dochodzą do głosu. Barwa zeitkratzer to jednak w równym stopniu praca inżynierów dźwięku, amplifikujących i rozprowadzających brzmienie zespołu. Projekcja dźwięku w Małopolskim Ogrodzie Sztuki brzmiała przepięknie (chyba nigdy nie sądziłem, że użyję podobnego przymiotnika w kontekście koncertu muzyki noise…). Mam wrażenie, że w wykonaniu zeitkratzer fascynująco zabrzmiałoby nawet „Sto lat” czy „Wlazł kotek”.

Profanum: niby-tygodnik. Z rozpędu pojechałem na koncert do Centrum Kongresowego i zanim dojechałem z powrotem do Małopolskiego Ogrodu Sztuki, koncert się już zaczął i ominął mnie sam początek Szalonka. Najgorsze jest jednak to, co dało mi do myślenia, że koncert jednak nie odbywa się w ICE. „Coś tu za dużo ludzi na festiwal muzyki współczesnej”, pomyślałem. Wstyd mi za siebie.

,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *