Ponadczasowy Mozart

Piotr Anderszewski z Orkiestrą Kameralną Leopoldinum. Zdjęcie: Sławek Przerwa/NFM

Piotr Anderszewski z Orkiestrą Kameralną Leopoldinum. Zdjęcie: Sławek Przerwa/NFM

Dwa wieczory, dwie różne sale, dwa zespoły, jeden pianista i jeden kompozytor. Rozbrzmiewające jazzem (wszak trwa festiwal Jazztopad) Narodowe Forum Muzyki odwiedził Piotr Anderszewski by ująć publiczność subtelnością trzech koncertów fortepianowych Wolfganga Amadeusa Mozarta.

Pierwszego dnia pianiście towarzyszyła orkiestra kameralna Leopoldinum. Na środku sceny Sali Głównej w NFM stał fortepian ze klapą zdjętą w celu ułatwienia soliście lepszej komunikacji z zespołem – Anderszewski nie tylko grał, ale również dyrygował orkiestrą. Artysta dysponuje wspaniałym uderzeniem, w pełni kontroluje dźwięk instrumentu, a w Mozarcie słynie z delikatnego, miękkiego brzmienia. Walory akustyczne sali niewątpliwie uwypukliły te właściwości jego gry. Gdyby jednak ktoś sądził, że to po prostu słabo słychać fortepian lub jest to szczyt dynamicznych możliwości pianisty, został wyprowadzony z błędu w drugiej części koncertu G-dur KV 453. Pianista wydobył wówczas z fortepianu dźwięczne niczym dzwon forte, nie tracąc nic ze szlachetności brzmienia, po czym zaraz powrócił do muślinowego piano. Tak samo zachwycający był fragment finału koncertu G-dur, w którym pianista uderzał w górnym rejestrze dźwięki piano, po czym odpowiadał im tym samym głębokim forte w niskim rejestrze. Głośna dynamika stosowana tak oszczędnie zyskiwała wielki potencjał wyrazowy.

Koncert c-moll KV 491 jest utworem znacznie bardziej dramatycznym, co przełożyło się także na grę pianisty. Barwa instrumentu była ciemniejsza, a dźwięki kotłowały się i gęstniały także poprzez zastosowanie obfitej, zahaczającej o nadmierną, pedalizacji, zamazującej niektóre błyskotliwe mozartowskie pasaże. Jednak drobne niedokładności i trafiające się tu i ówdzie przydźwięki można było wybaczyć słuchając drugiej części: pięknie wytrzymanej, granej jakby pianista miał na jej wykonanie całą wieczność albo czas zgoła dla niego nie istniał. W finale czas jednak powrócił, by wśród efektownych przebiegów i pasaży zakończyć cały koncert. Pianistycznych fajerwerków nie brakowało też w powtórzonym na bis finale koncertu G-dur ze wspaniałym, zadziornym przednutkowym wariantem tematu.

Towarzysząca pianiście orkiestra dotrzymała mu kroku w zakresie jakości brzmienia. Barwa zespołu w piano była niemal równie miękka i szlachetna, co brzmienie uzyskane przez solistę, natomiast forte kipiało żywiołową energią. Niestety, czasem w orkiestrze przydałaby się wyrazistsza artykulacja. Gest Piotra Anderszewskiego zapraszał orkiestrę do ostrzejszego ataku, jaki znamy choćby z wykonań zespołów instrumentów historycznych. Odpowiadał mu jednak wciąż ten sam gładki i okrągły dźwięk. Muzykom Leopoldinum czasem brakowało też większej dokładności w drobnonutowych pasażach, szczególnie w partii obojów i fagotów.

Drugiego dnia przenieśliśmy się do Sali Czerwonej, a pianiście towarzyszył Lutosławski Quartet zasilony przez kontrabasistę, Tomasza Januchtę. Koncert rozpoczął się z pewnym opóźnieniem. Nie wiem, co zatrzymało muzyków w garderobie, ale miałem wrażenie, jakby wyszli na scenę nieco rozkojarzeni. Początek Adagia i Fugi c-moll KV 546 zabrzmiał szorstko z zupełnie niespójnym i niezbalansowanym brzmieniem, które jednak w miarę rozwoju utworu coraz bardziej się układało i fuga zakończyła się efektownym strettem i codą. Podobnie w kwartecie C-dur KV 465 „Dysynansowym” początkowo nieco chwiejna intonacja, ustępowała miejsca roszącej z każdym taktem pewności muzyków.

Muzycy zabrzmieli jednak najlepiej, gdy dołączył do nich Piotr Anderszewski, aby wykonać kameralną wersję koncertu A-dur KV 414. W mniejszej sali fortepian brzmiał wyjątkowo donośnie. Solista zdradzał jakby lekkie zaskoczenie siłą dźwięku i potrzebował chwili, by dopasować się do tej sytuacji akustycznej. Kwintet smyczkowy na tle fortepianu słychać było dużo ciszej, jednak muzycy wciąż uwydatniali poszczególne detale i motywy muzyczne w nieustannym dialogu tak z solistą, jak i między poszczególnymi członkami zespołu. Koncert zakończyło brawurowe rondo, jednak wcześniej w drugiej części czas znów na moment się zatrzymał i mogliśmy podziwiać subtelne uderzenie i niezwykłą troskliwość w kształtowaniu każdego dźwięku przez pianistę. A ileż odcieni zdołał on zawrzeć w kończącym partię solową trylu! Nic więc dziwnego, że gdy po koncercie muzycy zapytali się publiczności, którą część koncertu mają powtórzyć na bis, po okrzyku „wszystkie!” przeważała odpowiedź „drugą” lub „drugą i trzecią”. Muzycy zdecydowali się powtórzyć najpierw krótsze i efektowniejsze rondo, jednak gdy owacje ani trochę nie słabły, powtórzyli też część wolną. Nie wiem, czy to w ogóle możliwe, ale za drugim razem mozartowskie Andante zabrzmiało jeszcze delikatniej, subtelniej, eteryczniej. Wspaniały koncert.

Wspaniała była również publiczność w Narodowym Forum Muzyki. Nikomu nie wyrwały się żadne oklaski między częściami utworów, wymowne było też skupienie, z jakim słuchacze spijali każdy dochodzący ich dźwięk. Wyjątkowa atmosfera panowała zwłaszcza w Sali Czerwonej. Z ciszą jaka towarzyszyła muzyce Mozarta, silnie kontrastowała euforia, która wybuchła po ostatnim dźwięku. Rzadko się słyszy tak entuzjastyczną reakcję, a jeszcze rzadziej publiczność domagającą się powtarzania wolnej części utworu! Zapamiętam ten wieczór na długo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *