Z archiwum KS: Festiwal to dobro konieczne

Elżbieta Sikora. Zdjęcie: Łukasz Rajchert

Przedstawiam wywiad z Elżbietą Sikorą, który podsumowuje jej kadencje na stanowisku dyrektora festiwalu Musica Electronica Nova. Wywiad oryginalnie ukazał się w książce programowej festiwalu.

Krzysztof Stefański: W bieżącym roku festiwal będzie odbywał się pod hasłem „Tożsamość”. Co Pani przez to rozumie?

Elżbieta Sikora: Obserwując życie wokół siebie dostrzegam, że nasza, ostro zarysowana tożsamość zamazuje się. Coraz rzadziej jest jednoznaczna, pewna siebie. Zmieniamy zawody, emigrujemy do innych krajów, podróżujemy: nasza tożsamość ulega przeobrażeniu i staje się coraz bardziej złożona. Obserwujemy to w życiu społecznym, politycznym, ale także w kulturze i muzyce. Stąd pomysł, by na festiwal zaprosić Johna Zorna, który stanowi przykład takiej złożonej artystycznej tożsamości: można go klasyfikować jako muzyka jazzowego, twórcę muzyki rozrywkowej, solistę, ale też kompozytora muzyki poważnej, w tym elektronicznej i orkiestrowej. Kompozytorzy coraz częściej stają się dziś artystami o takiej złożonej tożsamości, sięgając po różne media: reżyserują własne opery, tworzą wideo do swoich utworów, jak choćby zaproszony na festiwal cztery lata temu Michel van der Aa. Na drugim biegunie tych rozważań plasuje się François Bayle, który jako kompozytor prezentuje bardzo ściśle sprecyzowaną tożsamość, gdyż tworzy wyłącznie muzykę elektroakustyczną. Jednak jego tożsamość jako człowieka też jest skomplikowana: urodził się na Madagaskarze i tam się wychował, a obecnie od wielu lat mieszka we Francji. Jest kompozytorem a jednocześnie przez lata kierował GRM. Określenie dziś swojej tożsamości nie jest takie proste.

KS: Może spróbuje Pani w takiej sytuacji określić swoją tożsamość? Od 1981 roku działa Pani we Francji…

ES: No, tak. Sama stanowię przykład takiej złożonej tożsamości, którą trudno określić. Mieszkam we Francji i tam działam, ale przecież stale przyjeżdżam do Polski i również tu podejmuję różne artystyczne działania. We Francji wciąż traktują mnie jako polskiego kompozytora, odwrotnie w Polsce: jako francuskiego. Ma to również przełożenie na moją muzykę. Nałożyły się na nią różne wpływy i obecnie trudno byłoby ją sklasyfikować. O sobie jest oczywiście najtrudniej mówić, ale obserwując siebie i świat wokół siebie doszłam do wniosku, że tożsamość przestała być dla większości ludzi sprawą oczywistą.

KS: Czy taka złożona tożsamość stanowi dla Pani obciążenie: w pewnym sensie wszędzie jest Pani obca?

ES: Jest to czasem trudne, ale moc doświadczeń zawsze wzbogaca człowieka i wzbogaca to, co robi. Wydaje mi się, że jeśli dzisiaj wszyscy mamy tak różnorodne doświadczenia, może to tylko wpłynąć pozytywnie na naszą twórczość, na to kim jesteśmy.

KS: W jaki sposób Pani francuskie doświadczenia przekładają się na to, jak postrzega Pani festiwal muzyki współczesnej, na to, co chce Pani przedstawić, na sposób programowania?

ES: Bardzo łatwo można zaobserwować, że mój pierwszy festiwal w 2011 roku pod hasłem „Interpretacje, Interakcje, Integracje” miał bardzo wyraźną nutę francuską. Francja jest bardzo istotnym centrum muzyki elektronicznej. Działa tu bardzo wiele ośrodków, w których ta muzyka nie tylko powstaje, lecz w których również prowadzone są nad nią badania, gdzie się tę muzykę promuje. Najważniejsze są oczywiście dwa paryskie ośrodki: Le Groupe de Recherches Musicales (obecnie INA/GRM) oraz Institut de Recherche et Coordination Acoustique/Musique (IRCAM). Były one obecne na festiwalu, IRCAM nawet parokrotnie, a GRM podczas swojej jedynej wizyty uczestniczył w kilku różnych wydarzeniach.

KS: Muzyka francuska była bardzo silnie obecna na większości z prowadzonych przez panią festiwali. Czy tak silny podczas tegorocznej „Elektroniki” wątek zornowski jest próbą przełamania tej dominanty?

ES: Wiele razy mi zarzucano, że za bardzo koncentruję się na muzyce francuskiej. Dla mnie Francja w zakresie muzyki elektronicznej pozostaje jednak wciąż ośrodkiem wiodącym. Poza tym mieszkam we Francji i znam to środowisko najlepiej i może łatwiej dostrzegam wartościowe zjawiska, które się tu w muzyce dzieją. Jednak to nieprawda, że zapraszamy muzyków wyłączenie z Francji. Rezydentami festiwalu byli m.in. Michel van der Aa czy Thierry de Mey. Oprócz paryskich ośrodków udało nam się sprowadzić także centrum Musiques & Recherches z Brukseli oraz gościliśmy Experimental Studio z Freiburga. Bardzo zależało mi również na zaproszeniu orkiestry głośników ze studia BEAST w Birmingham, co niestety się nie udało. Być może uda się to mojemu następcy, Pierre’owi Jodlowskiemu.

KS: Czy po pięciu przygotowanych przez siebie festiwalach podjęłaby się Pani próby zdefiniowania tożsamości MEN? Co go wyróżnia spośród innych festiwali, co składa się na jego koncepcję? Czy można dostrzec w nim pewne wspólne wątki czy jakąś ideę, która przechodzi z kolejnej odsłony na następną?

ES: Wydaje mi się, że tożsamość festiwalu też nie jest określona jednoznacznie, opiera się ona na kilku założeniach. Moim głównym celem było, żeby muzykę elektroakustyczną przedstawić szerokiemu forum odbiorców, wprowadzić ją na dużą salę koncertową czy do opery i pokazać publiczności, że nie jest to muzyka, która istnieje wyłącznie w zamkniętych studiach, że ta muzyka także wymaga interpretacji. Poza tym bardzo zależało mi na łączeniu ze sobą różnych gatunków. Ciekawią mnie artyści, którzy wykorzystują w swoich utworach różne media. Po trzecie, chciałam otworzyć festiwal dla młodzieży, a nawet dzieci, poprzez seanse Kina Dźwięku. Od pierwszego kierowanego przeze mnie festiwalu prowadziliśmy także akcje edukacyjne, które wciąż się rozwijają i może powoli, ale przynoszą pewne efekty. Ogromnie mi na tym zależy, ponieważ rolą festiwalu jest także wychowanie sobie przyszłej publiczności.

KS: Czy takie cele stawiała sobie Pani obejmując kierownictwo festiwalu „Musica Electronica Nova”?

ES: Festiwalem kieruję od 2011 roku. W 2009 roku, zostałam zaproszona do Wrocławia przez Rafała Augustyna, który wówczas pełnił funkcję dyrektora. Dzięki temu miałam okazję, by przyjrzeć się jak ten festiwal funkcjonuje. Festiwal organizował wówczas jeszcze Impart. Był to wtedy znacznie bardziej kameralny festiwal, choć już o utrwalonej renomie. Chciałam jednak MEN rozwinąć i wprowadzić go na szersze wody. Stąd wziął się mój pomysł, aby na każdym festiwalu odbywał się koncert orkiestry symfonicznej z elektroniką. Ten plan udało mi się konsekwentnie od 2011 roku realizować.

KS: Potem przyszło otwarcie festiwalu na inne dziedziny sztuki: w 2013 roku festiwalowe motto brzmiało „Scena i ruch”, natomiast w 2015 roku – „Electro – Vision”…

ES: Nie chciałam prezentować na festiwalu wyłącznie muzyki czysto elektronicznej, odtwarzanej z głośników czy też improwizowanej na żywo. Zależało mi na połączeniu elektroniki z innymi mediami: instrumentami, głosem ludzkim, z orkiestrą symfoniczą. Dalszą konsekwencją tego myślenia była prezentacja na festiwalu elektroniki w połączeniu z innymi dziedzinami sztuki: filmem, teatrem czy tańcem. W 2011 roku udało się zapoczątkować współpracę z Centrum Sztuki WRO, które organizuje znane na całym świecie Biennale Sztuki Mediów. Stwierdziliśmy, że możemy się nawzajem wzbogacać artystycznie wymieniając między sobą doświadczenia czy publiczność. Ta współpraca okazała się być bardzo owocna i mam nadzieję, że będzie również kontynuowana w przyszłości.

KS: Czy nie obawia się Pani, że muzyka wchodząc w związki z innymi mediami w pewnym sensie traci swoją tożsamość?

ES: Wydaje mi się, że takiego zagrożenia nie ma, ponieważ po prostu powstaną nowe gatunki, łączące w sobie różne media, które będą funkcjonować niezależnie od czystej muzyki. Muzyka autonomiczna w dalszym ciągu będzie istniała obok tych nowych zjawisk i to się chyba nigdy nie zmieni.

KS: Spoglądając jeszcze szerzej – jak postrzega Pani rolę muzyki i festiwalu w społeczeństwie?

ES: Trudno byłoby powiedzieć, że muzyka elektroniczna czy też elektroakustyczna jest słuchana w każdym domu. Nie dzieje się tak nawet w domach muzyków. To w dalszym ciągu jest muzyka dosyć wąskiego kręgu twórców i odbiorców. Do zadań festiwalu należy, aby przybliżyć ją szerszej publiczności. Stąd wzięły się pomysły na łączenie elektroniki z orkiestrą, aby ta muzyka mogła wejść do dużej sali koncertowej. Zależało mi również na pokazaniu, w jaki sposób ta muzyka może być wykonywana. Z tego względu od 2011 roku prowadziliśmy przez dwie kolejne edycje festiwalu warsztaty interpretacji muzyki elektroakustycznej.

KS: Termin „muzyka elektroniczna” został częściowo zaanektowany przez muzykę popularną. W ostatnich latach można dostrzec trend, że muzyka współczesna oraz festiwale, starając się wyjść poza pewien zamknięty krąg odbiorców, podejmują flirt z muzyką popularną. Jak Pani zapatruje się na te tendencje? Czy jest sobie w stanie Pani wyobrazić, aby w przyszłości na festiwalu takim jak MEN pojawił się na przykład nurt klubowy, dodatkowych wydarzeń, które miałby przyciągać masową publiczność?

ES: Jeśli prześledził Pan programy festiwalu, to musiał Pan stwierdzić, że sami podejmowaliśmy już takie próby. Zaprosiliśmy np. trębacza Nilsa Pettera Molvaera, który potem improwizował z nami oraz z publicznością. Nigdy nie miałam nic przeciw temu. Wręcz przeciwnie, uważam, że dobrze jest mieszać kierunki, oczywiście przy zachowaniu odpowiednich proporcji. Co więcej, takie mieszanie się gatunków może działać w dwie strony. Studio Musiques & Recherches z Belgii dało się zaprosić z programem muzyki elektroakustycznej na festiwal muzyki techno. Tego typu działania powinny się odbywać i mam nadzieję, że będą się odbywać, bo nie dość, że przyciągają do nas publiczność, to mogą również zmienić czy też rozszerzyć zainteresowania odbiorców muzyki w przyszłości.

KS: Czym według Pani powinien być festiwal muzyki współczesnej? Jakie mieć cele?

ES: To jest podchwytliwe pytanie. Wydaje mi się, że festiwale stanowią w jakimś sensie „zło” konieczne. Poza nimi muzyka współczesna w niewielkim stopniu jest obecna na koncertach abonamentowych. Stąd ogromna rola festiwali, ponieważ głównie one pokazują, co aktualnie dzieje się w muzyce.

KS: Już rozumiem, dlaczego „konieczne”. Ale „zło”?!

ES: To jest dość przewrotne stwierdzenie, może powinnam powiedzieć raczej: dobro konieczne. Moim zdaniem byłoby lepiej, gdyby festiwale nie były potrzebne, gdyby nie były niemal jedyną okazją do zapoznania się z muzyką współczesną. Wolałabym, żeby ta muzyka była obecna w codziennym życiu muzycznym, a festiwal był wydarzeniem wyjątkowym.

KS: Wspominała Pani o festiwalu jako pewnego rodzaju przeglądzie, obrazie rzeczywistości. Czy jednak festiwal nie powinien być też swoistym laboratorium, w którym kreowane są nowe zjawiska artystyczne?

ES: Myślę, że powinien spełniać obie te funkcje. Przeglądem musi być z konieczności: to bardzo ważne, aby pokazać, a nawet wyszukać, co wydarzyło się w muzyce ciekawego w ciągu ostatnich lat, choć nie zawsze te najciekawsze rzeczy udaje się nam natychmiast sprowadzić do Wrocławia. Z drugiej strony, festiwal też jest laboratorium, ponieważ tutaj muzyka konfrontuje się z odbiorem publiczności. W tej konfrontacji musi pokazać swoją wartość czy też sprostać zadaniu, jakie sobie postawiła.

KS: Wydaje się, że w porównaniu do innych festiwali muzyki współczesnej w Polsce na „Elektronice” pojawia się trochę mniej prawykonań, ale zazwyczaj są to bardzo wartościowe utwory. Jak według Pani jako osoby programującej festiwal powinny układać się relacje pomiędzy prawykonaniami i zamówieniami, a prezentacją utworów ugruntowanych już twórców?

ES: Mamy w Polsce festiwal samych prawykonań [Festiwal Prawykonań w Katowicach] i bardzo dobrze, że on istnieje. Nigdy jednak nie było moim celem ani chyba celem MEN, by pokazywać wyłącznie prawykonania. W mojej opinii nie należy się wahać, by pokazywać osiągnięcia nawet sprzed pięćdziesięciu lat, które były punktami zwrotnymi w rozwoju muzyki. Warto je przypominać, szczególnie jeśli nie są polskiej publiczności zbyt dobrze znane. Oprócz tego starałam się pokazywać to, co w ostatnich latach zdarzyło się ciekawego. Prezentowaliśmy też na każdym festiwalu sylwetkę kompozytora-rezydenta. Do tego dochodziły prawykonania. W kwestii zamówień nowych utworów ograniczają nas finanse. Nie możemy zamówić dowolnej liczby utworów. Wiele w tej kwestii zmienił i pomógł program „Zamówienia kompozytorskie” Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego realizowany przez IMIT, z którego wielokrotnie korzystaliśmy. Wybór kompozytora, u którego zamawiamy nowy utwór, zależy od tego, co dany twórca znaczy w dziedzinie muzyki, lecz także od tego, jakim zespołem będziemy dysponować. Zależy nam na tym, aby nowe utwory zamawiać przede wszystkim u polskich kompozytorów dla zagranicznych zespołów, jednak skłaniamy się, by oprócz tego zacząć zamawiać utwory u zagranicznych twórców. Jak się okazuje, taka możliwość istnieje także w ramach programu zamówień kompozytorskich MKiDN.

KS: Wspominała Pani o prezentowaniu i przypominaniu przełomowych zjawisk artystycznych. Sam mam w pamięci chociażby pokaz eksperymentalnych filmów francuskich z lat 60. czy prezentację Chronopolis Piotra Kamlera z muzyką Luca Ferrariego w 2015 roku. Z drugiej strony czasami też ma się oczekiwania, aby festiwale byłby tym miejscem, gdzie mogą się wybić młodzi twórcy. Jak postrzega Pani tę rolę festiwalu?

ES: W zeszłym roku zamówiliśmy na festiwal utwór Piotra Roemera i Szymona Stanisława Strzelca. Był to pewnego rodzaju eksperyment i wyzwanie dla tych młodych twórców, aby spróbowali wspólnie skomponować utwór. Na pewno był to kolejny ważny krok w rozwoju tych kompozytorów, którzy zostali już wcześniej zauważeni na Warszawskiej Jesieni. Wydaje mi się, że stworzyli bardzo dobry utwór zarówno pod względem elektroniki, jak i orkiestracji. W zeszłym roku na festiwalu odbyło się prawykonanie nowego utworu Agaty Zubel zamówionego przez Ensemble Intercontemporain. To bardzo ważne, że mogliśmy na festiwalu prezentować utwór wciąż jeszcze młodej kompozytorki we współpracy z zagranicznym zespołem tej klasy, co Ensemble Intercontemporain. Postawiłam sobie cel, aby – na ile jest to możliwe – łączyć świat polskiej muzyki współczesnej z zagranicą. Stało się tak chociażby podczas wykonania kwartetu Philippe’a Manoury’ego przez Lutosławski Quartet wspólnie z realizatorami dźwięku z IRCAMu. Dzięki temu kwartet wrocławski mógł pojechać do Paryża i pracować w IRCAMie zarówno z technikami, jak i samym kompozytorem, który jest jedną z najważniejszych figur w muzyce na świecie. Wydawało mi się to bardzo ważne, żeby ten festiwal tworzył i rozwijał takie kontakty.

KS: Kiedy rozmawiamy, jest Pani świeżo po spotkaniu w Teatrze Wielkim w Poznaniu, poświęconym roli kobiet w operze. W ciągu ostatniego roku wiele mówiło się na temat niedostatecznej reprezentacji kobiet na festiwalach muzyki współczesnej. Czy dla Pani jako dyrektora festiwalu, osoby decydującej o jego programie, było ważne, żeby promować twórczość kompozytorek? Czy w ogóle takie działania są kompozytorkom potrzebne?

ES: Być może właśnie dlatego, że jestem kobietą, starałam się ten problem od siebie odsunąć i udawałam, że go w ogóle nie ma. Chciałam być traktowana jako kompozytor, nie jako kobieta-kompozytor. Z tego względu w czasie, gdy kierowałam festiwalem, nie było moim priorytetem promować twórczość kobiet. Chciałam po prostu pokazać dobrych, ciekawych kompozytorów, niezależnie od płci. W muzyce elektronicznej i elektroakustycznej działa bardzo wiele kobiet i nie sądzę, żeby potrzebowały one jakiegoś specjalnego traktowania. W muzyce ogólnie – oczywiście, jest kobiet mniej, ale to bardzo złożony problem. Wydaje mi się, że promowanie jakiejkolwiek grupy społecznej może przynieść dobre rezultaty, ale też łatwo jest o przesadę.

KS: Muzyka elektroniczna stanowi bardzo szerokie pojęcie. W ramach elektroniki można wyróżnić cały szereg podgatunków, mniej i bardziej popularnych. Jak Pani rozumie termin „muzyka elektroniczna” i w jaki sposób starała się Pani oddać różnorodność form tej muzyki na festiwalu?

ES: Widzi Pan, sama nazwa „muzyka elektroniczna” już stanowi tożsamość złożoną. Tę nazwę przyjęło młode pokolenie dla gatunków zmierzających bardziej w stronę muzyki popularnej: popowej czy techno, dla różnych działań z elektroniką podejmowanych przez młodych twórców. W zasadzie MEN jest festiwalem muzyki elektroakustycznej, gdyż obecnie to określenie „elektroniczna” może nie być do końca dobrze rozumiane. Jednak fakt, że elektronika weszła do pokoi młodych ludzi, którzy mają komputery, że przychodzą oni na forum do IRCAMu, żeby się nauczyć nowych programów komputerowych, że komponują, że wielu ludzi może w domu samodzielnie tworzyć muzykę, to bardzo pozytywne zjawisko. Potem pozostaje już tylko wybór takiej czy innej estetyki i jakości w ramach tej szeroko rozumianej muzyki elektronicznej. Stąd też rolą takiego festiwalu jak MEN jest także pokazanie, jakiego rodzaju muzykę elektroniczną można tworzyć, że nie musi być ona prosta i hałaśliwa, lecz może być bardzo wysublimowana, szlachetna w swoim wyrazie i w jakimś sensie klasyczna. Z drugiej strony muzyka elektroniczna, zostańmy już przy tej nazwie, na dobre weszła na sale koncertowe i coraz więcej odbywa się koncertów współczesnej muzyki klasycznej, gdzie elektronika spełnia bardzo ważną rolę czy to jako live electronics, czy jako partia wcześniej przygotowanych plików „taśmy”, czy też poprzez amplifikację instrumentów.

KS: Wydaje się, że przestrzenią, w której mogły zaistnieć różne formy muzyki elektronicznej, były seanse Kina Dźwięku. Było w nich miejsce zarówno na improwizację, w zeszłym roku wiele miejsca poświęcono soundscape’owi, pojawiały się też wątki noise’owe. Ważny był też aspekt prezentowania elektroniki w nieco innych warunkach odbioru niż na sali koncertowej. W tym roku Kino Dźwięku zostaje zastąpione przez Akusma Forum. Proszę powiedzieć coś więcej o tej zmianie.

ES: Kino dźwięku było otwartym oknem na muzykę elektroniczną. Dosyć szeroko otwartym, ponieważ takich prawie godzinnych seansów odbywało się co najmniej pięć do sześciu podczas festiwalu. To bardzo dużo. Dzięki temu na festiwalu mogła zaistnieć w dużej ilości muzyka czysto elektroakustyczna w różnych jej formach i być prezentowana w odpowiednich i wygodnych warunkach odsłuchu. Ta formuła bardzo mi leży na sercu i mam nadzieję, że Pierre Jodlowski będzie ją kontynuował, ponieważ esencją MEN powinno być pokazywanie muzyki elektronicznej w jej czystej postaci. Moją ideą było, żeby każdą sesję dawać do zaprogramowania innemu artyście/kuratorowi, który zaprezentuje własne spojrzenie i własną wizję aktualnego stanu muzyki elektronicznej. W tym roku serią koncertów Akusma Forum zajmować się będzie Michał Mendyk, który będzie naczelnym kuratorem i który zaprosił do współpracy wiele bardzo interesujących postaci. Liczę na to, że publiczność doceni ten wysiłek.

KS: A skąd zmiana nazwy z Kina Dźwięku na Akusma Forum?

ES: W tym roku zakończyliśmy współpracę z Patrykiem Zakrockim, który był autorem nazwy i pewnego konceptu Kino Dźwięku. Jednak przez kolejne festiwale powoli odchodziliśmy od stworzonej przez niego formuły, która skupiała się bardziej na prezentacji form radiowych, słuchowiskowych. Z czasem zaczęliśmy w ramach seansów Kina Dźwięku prezentować więcej czystej muzyki, aby skupić się bardziej na samym dźwięku, na brzmieniu. Zmienił się wreszcie, z czysto technicznego punktu widzenia, sposób prezentacji dźwięku w przestrzeni. To wszystko było powodem, że ostatecznie w tym roku odeszliśmy od nazwy Kino Dźwięku. Podobne seanse nie są jednak niczym nowym, gdyż takie formy słuchania muzyki elektronicznej praktykuje się od lat. W ten sposób możemy przybliżać tę muzykę w komfortowych warunkach szerszej publiczności i mam nadzieję, że koncerty Akusma Forum będę się cieszyć coraz większym powodzeniem.

KS: Dzięki seansom Kina Dźwięku, a obecnie Akusma Forum, festiwal wyszedł poza sztywną, koncertową formułę. Oprócz koncertów na MEN pojawiały się także instalacje, spektakle, pokazy wideo. Czy tradycyjne formy odbioru muzyki odchodzą powoli do lamusa?

ES: Nie zależało mi nigdy na tym, żeby totalnie zburzyć jakiś ustalony już porządek. Istnieje pewna tradycja, która trwa od wieków, do której jesteśmy przywiązani. Pamiętam, że jeszcze jako młody muzyk bardzo lubiłam tę tradycję, że w każdy piątek chodziło się na koncert do filharmonii. Był to pewnego rodzaju rytuał i ten rytuał należy pielęgnować, ale oprócz tego trzeba też szukać nowych form prezentacji muzyki. Sama jestem tego przykładem w tym roku. Na pożegnanie z festiwalem skomponowałam utwór Sonosphère III i IV, w którym staram się zburzyć ustalony porządek koncertowy. Utwór zacznie się już w momencie, gdy publiczność wchodzi do gmachu, czyli już we foyer. Będzie się tam przeplatał z głosami publiczności, aż ją wprowadzi na salę. Kiedy publiczność znajdzie się już w środku, orkiestra będzie już grała. Nie będzie tradycyjnego rytuału strojenia się zespołu, nie będzie oklasków, nie będzie wejścia dyrygenta. Wszystko ma sprawiać wrażenie, jakby ta muzyka trwała tam już od jakiegoś czasu. W miarę, jak publiczność będzie zajmować miejsca, utwór zacznie się stopniowo usamodzielniać, aż stanie się czystym utworem symfonicznym z towarzyszeniem elektroniki. Jednocześnie wciąż bardzo ważny będzie aspekt przestrzenny kompozycji. Umieszczam poszczególne instrumenty na balkonach i staram się grać przestrzenią całej sali koncertowej, jak wcześniej całym gmachem NFM.

KS: Sonosphère III i IV składają się razem na większy cykl – Symfonię wrocławską. Czy utwory te mogą jednak występować też autonomicznie?

ES: Symfonia wrocławska składa się w sumie z dwóch części. Jednocześnie każdą z tych dwóch części można podzielić na jeszcze mniejsze części. To jest łańcuchowa konstrukcja. Nie można przy tym wykluczyć w przyszłości wykonania Sonosphère III czy IV jako osobnych utworów.

KS: To, że udało się przezwyciężyć czysto koncertową formułę festiwalu stanowi z pewnością wielki sukces MEN. A skoro jesteśmy przy sukcesach: co uważa Pani za swój największy sukces związany z festiwalem?

ES: Na pewno fakt, że festiwal odbył się w 2016 roku w Narodowym Forum Muzyki, wszedł do tego gmachu i jest tam obecny. Nie jest to jednak mój sukces, lecz sukces całego zespołu prowadzącego ten festiwal, a także miasta Wrocławia, które w bardzo dużej części finansuje ten festiwal. Ten sukces przyszedł jakby automatycznie przez to, że dyrektor Kosendiak zgodził się włączyć festiwal do działalności Filharmonii Wrocławskiej a teraz Narodowego Forum Muzyki. Sukcesem jest również nasza współpraca z Centrum Sztuki WRO. Bardzo mnie również cieszy, że festiwal jest coraz bardziej obecny w przestrzeni Wrocławia i wydaje mi się, że ta obecność staje się zauważalna. Dzieje się tak dzięki temu, że udało nam się nadać festiwalowi odpowiednią rangę artystyczną, wyrazistą szatę graficzną, a także dzięki działaniom promocyjnym, które spowodowały, że publiczność coraz szerzej się tym festiwalem interesuje.

KS: Wspomina Pani wyłącznie kwestie organizacyjne. A co przez te kolejne festiwale sprawiło Pani najwięcej artystycznej satysfakcji?

ES: Bardzo jestem zadowolona z tego, że każdy festiwal przynosił jakiś nowy obraz muzyki współczesnej. Za każdym razem zapraszaliśmy kompozytora-rezydenta, który nie tylko pokazywał swoją artystyczną osobowość, lecz jego sztuka była także konfrontowana z najnowszymi osiągnięciami muzyki na świecie. Zaczęliśmy od Pierre’a Jodlowskiego, który od tamtej pory bardzo silnie związał się z Wrocławiem, obecnie współpracuje przy festiwalu i będzie jego przyszłym dyrektorem. Później zaprosiliśmy takich kompozytorów jak Michel van der Aa czy Thierry de Mey, których interdyscyplinarne działania były i są nadal przełomowe dla muzyki. W zeszłym roku był to Jean-Luc Hervé i jego wysublimowana instalacja Germination. W tym roku przyjeżdża do nas John Zorn. Wydaje mi się, że było wielkim osiągnięciem MEN, że udało nam się sprowadzić takie indywidualności do Wrocławia. Poza tym każdy festiwal przynosił swój własny sukces, trudno mi mówić o jednym wielkim sukcesie w ciągu tych pięciu edycji. Sam fakt, że ten festiwal się rozwija i istnieje, to już jest wielki sukces.

KS: Czy mogłaby Pani wskazać jakieś konkretne wydarzenie, konkretny koncert, który gdzieś zapadł Pani szczególnie w pamięć, przyniósł największą satysfakcję?

ES: Na pewno wykonanie koncertu fortepianowego Echo-Daimónon Philippa Manoury’ego z orkiestrą i udziałem dźwiękowców z IRCAM, było bardzo silnym przeżyciem. Jest to utwór o nieprawdopodobnie mocnym wyrazie, który pokazuje, z jaką wirtuozerią można dziś wykorzystać technologię. Wielkim wydarzeniem było również zamówienie utworu dla Agaty Zubel przez zespół Ensemble Intercontemporain. Z tych kilku festiwali mam w pamięci wiele różnych wydarzeń, które były dla nas bardzo ważne.

KS: A czego Pani najbardziej żałuje po tym okresie prowadzenia festiwalu? Co bardzo chciała Pani zrealizować, lecz się nie udało? Co ewentualnie zostawia Pani do zrealizowania swojemu następcy, Pierre’owi Jodlowskiemu?

ES: Bardzo żałuję, to nie udało się do Wrocławia sprowadzić Pierre’a Henry, prawdziwego giganta elektroniki. Byliśmy o krok, bardzo zależało nam wszystkim, żeby mógł on osobiście przyjechać do Wrocławia. Pierre Henry zgodził się przygotować specjalnie dla nas muzykę do pokazu fontanny multimedialnej przy Hali Stulecia. O mało co do tego nie doszło, ale niestety wszystko rozbiło się o pieniądze i nie udało nam się tego zrealizować. Tym niemniej Pierre Henry był obecny na festiwalu jako kompozytor muzyki do filmu Człowiek z kamerą Dżigi Wiertowa, jednak wykonawcą był już kto inny, bo kompozytor nie mógł przyjechać osobiście na takich warunkach, jakie mogliśmy mu zaoferować. Teraz jest już na tą wizytę trochę za późno i nie sądzę, żeby dało się ten projekt jeszcze kiedykolwiek zrealizować. Drugą rzeczą, na której bardzo by mi zależało, jest powstanie Fundacji MEN, która by umożliwiła festiwalowi więcej samodzielności organizacyjnej i finansowej. ZKP, który jest współorganizatorem MEN obiecał taką fundacje powołać. Chciałabym także, żeby we Wrocławiu powstała orkiestra głośników z prawdziwego zdarzenia. Bardzo ważne jest, aby muzyka elektroniczna była prezentowana w specjalnie zaaranżowanych do tego warunkach. Bardzo wiele w odbiorze tej muzyki zależy też od tego, jak się ją przedstawi, jak się ją przestrzennie pokaże i na jakiej sali. Podczas festiwalu trzykrotnie zapraszaliśmy orkiestry głośników z zagranicy. Takich acusmonium jest już w Europie bardzo dużo, jednak stała obecność własnego zespołu byłaby bardzo stymulująca dla koncertów elektroakustycznych w Polsce. Chciałabym, żeby koncerty muzyki elektronicznej czy to z udziałem instrumentów lub innych mediów, czy też bez, odbywały się nie tylko we Wrocławiu, lecz także w całym kraju. Nie tylko podczas festiwali, ale zwyczajnie, na co dzień. Są już pewne oznaki takich działań. W Krakowie istnieje bardzo prężny ośrodek, który prowadzi Marek Chołoniewski. W Gdańsku podejmowane są próby organizowania takich koncertów, a także w Poznaniu i w Warszawie. Mam nadzieję, że ten festiwal zachęci również innych do prowadzenia tego typu działań.

KS: Wspomniała Pani ograniczenia finansowe, które uniemożliwiają realizację wszystkich pomysłów programowych. Jakie największe trudności musiała Pani pokonać, żeby ten festiwal właśnie mógł działać tak, jak działał?

ES: Przede wszystkim finansowe. Nie ma tutaj żadnej wątpliwości. Za każdym razem walczymy o to, żeby co najmniej podwoić budżet festiwalu, gdyż od tego bardzo dużo zależy. Trudno zorganizować festiwal o dużej randze międzynarodowej za parę groszy. To, że miasto Wrocław powiększyło nam dotację, było bardzo ważne dla rozwoju festiwalu i pozwoliło nam rozwinąć skrzydła. Mam nadzieję, że ten rozwój będzie kontynuowany Pierre’a Jodlowskiego, który już od dwóch festiwali współpracuje z nami nad programem. Zależało nam zawsze na tym, żeby sprowadzać ważnych twórców, a takie osoby przeważnie kosztują sporo pieniędzy. Często mamy zaciągnięty hamulec finansowy, który nam na to nie pozwala. Z tego względu bardzo się cieszę, że uda nam się w 2017 roku zaprezentować na dużej sali koncertowej kompozytorów o wielkiej renomie takich jak John Zorn czy François Bayle, który pojawi się na festiwalu również w cyklu Akusma Forum będąc kuratorem jednego z pokazów czysto elektroakustycznych.

KS: Próbą powiększenia i zabezpieczenia budżetu było podjęcie w zeszłym roku współpracy z firmą Tauron, która stała się sponsorem tytularnym festiwalu…

ES: Okazuje się, ze udało się tę współpracę nawiązać tylko na jeden festiwal. Była to zasługa działu sponsoringu w Narodowym Forum Muzyki. Tylko dzięki tej współpracy była możliwa specjalna odsłona festiwalu, która odbyła się w zeszłym roku pod hasłem „Wzrastanie” z okazji Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu. Bardzo żałuję, że Tauron wycofał się z tej umowy. W firmie zmieniły się władze i nowy zarząd nie jest już zainteresowany dalszą współpracą z MEN, festiwalem z Wrocławia.

KS: Czy widzi Pani w ogóle możliwość finansowania muzyki współczesnej w Polsce ze źródeł prywatnych?

ES: Wydaje mi się, że to jest bardzo ważny problem i bardzo dobrze, że go poruszamy. Na pierwszą edycję, którą się zajmowałam, udało mi się osobiście uzyskać sponsora prywatnego, którym był Plus. Udało się również w zeszłym roku podjąć współpracę z Tauronem. Mecenat prywatnego sponsora jest ważny, bo zachęca ludzi, aby zwracali większą uwagę na takie festiwale. Byłam niedawno na uroczystości rozpoczęcia budowy nowej sali w Paryżu, która będzie poświęcona wyłącznie twórczości współczesnej w różnych dziedzinach sztuki: teatru, sztuk wizualnych i muzyki. Budowa tej sali jest finansowana wyłącznie ze źródeł prywatnych. Tego w Polsce bardzo brakuje.

KS: Czy dostrzega Pani szansę, żeby mogło się to zmienić? Z podejmowanych przez Panią działań, wnioskuję, że Pani na tym zależy. A jednak kultura ciągle finansowana jest głównie z budżetu państwa: z ministerstwa lub samorządów…

ES: Myślę, że wiąże się to z ogólnym spojrzeniem na kulturę w Polsce. Muzyka współczesna stale jeszcze jest traktowana jako coś niedostępnego, trudnego, dla małej publiczności, wąskiego grona znawców. Ludzie dalej się tej muzyki w Polsce boją, mimo np. ogromnego sukcesu Warszawskiej Jesieni. Niestety, powodzenie WJ nie przekłada się na obecność muzyki współczesnej w trakcie sezonu koncertowego. Zależałoby mi bardzo, aby muzykę współczesną wspierali również sponsorzy prywatni, bowiem odzwierciedlałoby to w jakiś sposób zainteresowanie tą muzyką ze strony opinii publicznej. Jako dyrektor rozmawiałam z bardzo wieloma potencjalnymi sponsorami i, niestety, do sukcesu jest jeszcze bardzo daleka droga.

KS: Patrząc na publiczność paru ostatnich festiwali odnoszę wrażenie, że są to w większości młodzi ludzie. Czy zainteresowanie młodych ludzi w Polsce muzyką współczesną daje nadzieję na to, że ta sytuacja może się zmienić?

ES: Na pewno. Bardzo mnie to cieszy, że młodzież zaczęła przychodzić na festiwal. Chciałabym, żeby przychodziło jej jak najwięcej. Stąd też wzięły się nasze akcje edukacyjne skierowane do bardzo młodej publiczności, której staramy się pokazać, że muzyka współczesna jest ciekawa, piękna i warta poznania Tak staramy się układać program festiwalu, żeby zachęcić młodą publiczność i nie tylko zresztą młodą do odwiedzania pięknych sal NFM i uczestniczenia w wydarzeniach festiwalu MEN.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *