Eurowizja 2019. Przewodnik po pierwszym półfinale

Zapraszam na przewodnik po pierwszym półfinale tegorocznej Eurowizji! W tym roku zmieniamy trochę formułę i zamiast omawiać poszczególne piosenki w porządku ich prezentacji, przedstawię swoje prognozy z krótkim uzasadnieniem. Będzie też chyba więcej żartów niż dogłębnych analiz, bo na analizy po prostu nie miałem czasu. Zresztą – wszyscy i tak czytają te przewodniki ironicznie…

1. Islandia

Islandia w 1997 roku podarowała Eurowizji Paula Oscara, pierwszego otwarcie homoseksualnego wykonawcę w Konkursie. Ważnym elementem tego występu były lateksowe spodnie, których artysta sensualnie dotykał. Minęło wiele lat, a produkcja ubiorów z lateksu ma się na Islandii wciąż dobrze. Zespół Hatari występuje w uprzężach rodem z fantazji BDSM. Śpiewa, że „nienawiść zwycięży” i „Europa runie”. Zespół snuje dość ponure wizje postkapitalistycznego świata (dziwnie to słowo podobne jest do „postapokaliptycznego”…), jest w tym gniew, jest przestroga. Stroje nie są tu tanią sensacją, dodatkowo podkreślają przekaz, podobnie jak agresywna elektroniczna muzyka połączona z growlem i falsetem, przywodząca na myśl swoim charakterem wczesny industrial, ten spod znaku np. Throbbing Gristle. I w sumie wszystko się zgadza, bo przecież industrial też był pochodną krytyki społecznej. Na Eurowizji zazwyczaj dobrze wypada to, co nowe, co się wyróżnia, co zaskakuje. Żadna inna piosenka nie wyróżnia się w tym roku bardziej niż „Hatrið mun sigra”.

2. Cypr

W ubiegłym roku Eleni Foureira piosenką „Fuego” zdobyła dla Cypru najlepsze w historii drugie miejsce. Oczywiście Cypryjczycy bardzo chcieliby powtórzyć ten sukces i pewnie dlatego ich tegoroczna piosenka nazywa się „Replay”. Tak samo jest tanecznym kawałkiem z lekko zaznaczoną latynoską nutą i efektowną choreografią specjalistki od Eurowizyjnych produkcji Sachy Jean-Baptiste. O ile jednak Foureira z wyglądu przypominała Shakirę, a z muzyki trochę Jennifer Lopez, produkcja „Replay” jest nowocześniejsza, przypomina raczej utwory młodszych wokalistek. Wokalistka Tamta (nie, nie ta, tamta) nie pokazywała się na żadnych przedkonkursowych trasach promocyjnych, słysząc urywki z prób można podejrzewać dlaczego – jednoczesne tańczenie i śpiewanie wychodzi jej z uszczerbkiem dla tego drugiego. Ale kto by tam zwracał na to uwagę. Tamta pochodzi z Gruzji, mieszka w Grecji, obydwa te kraje głosują w tym półfinale, co stanowi dodatkowy atut.

3. Grecja

„Better Love” Kateriny Duski jest piosenką z jednych z fajniejszych wideoklipów w tym roku – bardzo kampowym z szeregiem postaci poruszających się jakby przeciw muzyce. Piosenka jest znośna, przyzwoity pop z elementami r’n’b, trochę mnie denerwuje nosujący głos wokalistki, ale co zrobić. Gdy „Better Love” uparcie nie chciało wypaść z czołówki piosenek w zestawieniach fanów i bukmacherów, mówiłem sobie „poczekajcie do Konkursu, jak na scenie piosenka zabrzmi bez tej teledyskowej otoczki, jej notowania polecą na łeb na szyję”. Wszystko jednak wskazuje na to, że charakter z wideo udało się dość dobrze odtworzyć na scenie. No to ja się poddaję, Grecja gładko wchodzi do finału. Nie bez znaczenia jest też fakt, że Grecja i Cypr coś mają szczęści do lądowania w jednym półfinale, gdzie mogą się wspierać.

4. Australia

Oj, ta piosenka to jest cud świata: wokalistka Kate Miller-Heidke kiwając się na długim maszcie w stroju Królowej Nocy śpiewa pop-arię, która w refrenie nawiązuje do słynnych koloratur z „Die hölle Rache”. Całość jest tak absurdalna, że muszą ją uwielbiać: od mocnego beatu, wchodzącego od drugiej zwrotki, poprzez chórkowy bridge, aż po wokalizy z zakończenia. „Nothing can hold me down” – śpiewa Miller-Heidke i ja się z tym zgadzam. Tym bardziej, że przy całym absurdzie tej piosenki jej egzekucja – jak przystało na wysokiej klasy profesjonalistów z Australii – jest bez zarzutu. Będzie mi bardzo smutno, jeśli Australia nie znajdzie się w półfinale, ale też nie bardzo wierzę, że to możliwe.

5. Słowenia

W zeszłym roku w stosunku do piosenki reprezentantki Litwy Ievy mój znajomy ukuł określenie „smutnej muzykolożki”. W idiom ten uderza w tym roku Słowenka Zala Kralj, która śpiewa prostą melancholijną piosenkę, jak podejrzewam, o miłości. W jej głosie jest pewna wrażliwość, jest też emocja. Śpiewa w stronę partnerującego jej Gašpera Šantla, bardzo ładny obrazek, taki poruszający. Gašper zajęty jest udawaniem, że gra na gitarze, i kręci jakimiś pokrętłami, że niby efektami steruje (na Eurowizji tylko śpiewa się na żywo, artystom towarzyszy przygotowana wcześniej taśma). No i śmiesznie to czasem wygląda, bo Zala próbuje go złapać z rękę, a on ma te ręce zajęte i wygląda to trochę nieporadnie. Nie wróżę dobrze temu związkowi, gdzie facet woli się zajmować gitarą niż dziewczyną, ale piosence – już tak.

6. Portugalia

Dzięki Eurowizji czasem można dowiedzieć się o stylach muzycznych, o których istnieniu ani się śniło naszym filozofom. Np. tegoroczną portugalską piosenkę „Telemóveis” określiłbym jako elektro-queer-folk i być może jedynym przedstawicielem tego gatunku jest jej wykonawca Conan Osiris (swoją drogą, cudowny pseudonim!). Piosenka podobno jest o kontakcie z przodkami, ze zmarłymi. I jest w tym coś mistycznego, coś może trochę niepokojącego. Conan śpiewa przejmująco, a towarzyszący mu tancerz potęguje wrażenie dziwności (i luźne powłóczyste szaty w połączeniu z futurystycznym obuwiem!). Jak już pisałem – na Eurowizji zazwyczaj dobrze wypada to, co dziwne, co nowe, co nieznane.

7. Belgia

Belgijskie nastolatki ostatnio dobrze wypadają w Konkursie, szczególnie te z walońskiej części kraju. Za piosenką „Wake up”, którą wykonuje Eliot stoi ten sam autor, który napisał „City lights” dla Blanche, która dwa lata temu zajęła czwarte miejsce. Może Eliotowi nie wróżyłbym aż takiego sukcesu, szczególnie, że oprawa sceniczna z bębnami i jego kolorowym strojem jest dość konfundująca i średnio pasuje do klimatu piosenki (choć bębny są jednym podstawowych składników uniwersalnego konkursowego przeboju). Ale już jej walory produkcyjne (od samego wstępu słychać wysoką jakość) i głos młodego wykonawcy stanowią silny atut. Trochę się boję o Eliota, że może zamiast niego wejdzie klasyczna ballada z Serbii, ale mam nadzieję, że jurorzy docenią wysoką wartość samej piosenki.

8. Estonia

Powoli przesuwam się od pewniaków w stronę moich, już dość niepewnych, typów. Mimo wszystko wierzę, że Estonia, za której piosenką ponownie stoi jeden z czołowych producentów tego kraju (w tak małym kraju pewnie wiele nie trzeba, żeby być jednym z czołowych…) Stig Rästa, wejdzie do finału. Po pierwsze, telewidzowie zazwyczaj dobrze reagują na radiowe, popowe, taneczne piosenki, a Estonia w tym roku akurat porzuciła tradycyjny smętek i zaprezentowała żywszy kawałek. „Storm” to może nie jest żadna wyszukana pozycja i w refrenie „this” rymuje się z… „this”. Ale kto by tam zwracał uwagę na tekst. Victor Crone śpiewa pewnie, na scenie jest dość charyzmatyczny, wizualizacje z piorunami prezentują się całkiem nieźle. Podczas krajowych preselekcji, Victor uderzał nieco w image wokalisty country – z gitarą i lekkim zarostem. W Tel Avivie na próbach na razie był gładko wygolony, ale tak czy inaczej może uchodzić za ciacho, co na tym Konkursie też jest pewnym atutem.

9. Węgry

Joci Pápai reprezentował Węgry już w 2017 roku i zajął wtedy bardzo dobre dziesiąte miejsce w finale. I w zasadzie można by powiedzieć, że jego tegoroczna piosenka nie różni się zbytnio od tamtej – ot, znów typowy romski folk. Różni się może tym, że nie wokaliście nie towarzyszy tancerka i nie gra na bębnie-dzbanie.  Trzeba jednak przyznać, że Joci ma bardzo dobry głos, jego intonacyjne modulacje przenikają i jakoś dotykają słuchacza. Myślę też, że ascetyczna oprawa sceniczna – dużo czerni i złote światło – dobrze robią tej piosence, podkreślają jej nico mistyczny charakter. Skoro raz się udało, to czemu nie miałoby się udać i drugi? Folk zazwyczaj dobrze wypada w Konkursie.

10. Polska

Kiedy okazało się, że Tulia będzie reprezentowała nas w Konkursie miałem sporo wątpliwości. Ich covery rockowych klasyków śpiewanych białym głosem zupełnie mnie nie przekonywały. Jedynym oryginalnym utworem, który mi się spodobał i stwierdziłem, że daje pewne nadzieję było „Pali się!”, które było trochę żywsze, łączyło w sobie folklor z rockową nutą – czyli dwie rzeczy, które nam Polakom wychodzą raczej dobrze. Jak już pisałem, folklor dobrze wypada w Konkursie. Piosenka Tulii na pewno się wyróżnia, cztery tworzące zespół wokalistki śpiewają dobrze, a w tej piosence dodatkowo mają szansę pokazać pazur. I może w tym kontekście trochę boję się o naszą oprawę sceniczną. Czy nie jest zbyt statyczna? Czy wizualizacje z wielkimi twarzami wokalistek nie są zbyt sztampowe (wielkie twarze były przecież na topie dwa lata temu). Wolałem, gdy podczas przedkonkursowej trasy w Londynie towarzyszyło im kolorowe wideo inspirowane wycinanką łowicką. Jedno mogę powiedzieć – stroje wykonawczyń są piękne. Czy to wystarczy? Mam nadzieję, że tak, choć zazwyczaj jak obstawiam na Polskę, to sromotnie przegrywamy…

11. Czechy

W zeszłym roku Czesi wywalczyli pierwszy, historyczny awans do finału. Postanowili zatem nie zmieniać zwycięskiej formuły i znów wystawili dość luźną piosenkę śpiewaną przez młody zespół z mężczyzną-frontmanem i ze zdradą w podtekście. Lake Malawi dla nie ma mnie jednak tyle charyzmy, co Mikolas Josef. Piosenka też jest mniej zadziorna, nie ma tak charakterystycznego elementu jak trąbkowy motyw z „Lie to me”. No i nic nie wskazuje, żeby w tym roku Czesi zaproponowali równie dobrą oprawę sceniczną wyglądającą jak teledysk na żywo. „Friend of a friend” jest miłą piosenką, wesołą, funkową z elementami ska. Trochę jest powtarzalna i denerwują mnie te wstawki, gdzie dziewczyna mówi „I’m only a friend”. Lake Malawi wydaje mi się, że lepiej wypada w małym klubie niż na gigantycznej eurowizyjnej scenie, ale może się mylę. Nie wierzę  w tę piosenkę (nie była ona też nigdy wysoko notowana wśród Eurofanów), ale jak się dostanie do finału – nie będę miał nic przeciwko.

12. Finlandia

Gdybym napisał w komentarzu na YouTubie „jaka piosenka będzie w tym roku reprezentowała Finlandię na Eurowizji” jeszcze parę lat temu prawdopodobnie dostałbym odpowiedź „Darude – Sandstorm”. Piosenka techno fińskiego DJ’a z 1999 roku, z klipem nawiązującym do estetyki Matrixa (który trafił do kin pół roku wcześniej i sam bardzo się inspirował kulturą techno, więc mamy tu krąg zamknięty) stała się internetowym memem. Dziś już nieco martwym, ale to właśnie w tym roku Darude będzie reprezentował Finlandię, a jego piosenkę „Look away” będzie śpiewał Sebastian Rejman. Piosenka jest zaangażowana, mówi o obojętności na ważne problemy społeczne, m.in. te związane z ochroną przyrody. Jakoś średnio pasuje mi ten przekaz do klubowego kawałka, Sebastian Rejman nie ma zbyt wielkiej charyzmy, między nim a Darudem nie ma chemii, utwór jest w sumie przeciętny, a że taką współpracę DJ’a i wokalisty można łatwo skopać pokazali już Polacy w zeszłym roku. Nie wierzę w awans Finlandii, choć nie uważam go za nieprawdopodobny.

13. Serbia

Ech… ballady. Kiedyś triumfowały na Eurowizji, a i ostatnio mają się nieźle, bo przecież w 2007 roku balladą triumfowała Serbia, w 2014 Austria, a w 2017 – Portugalia. Każda jednak przetwarzała klasyczne balladowe tropy, a „Kruna” Neveny Božović dokładnie je wypełnia. Kobieta w wieczorowej sukni śpiewa typową power balladę o miłości z lekką bałkańską nutą i z refrenem, który w ogóle nie chce połączyć się ze zwrotką, o której natychmiast zapominamy. Śmieszny jest też fragment po pierwszym refrenie, gdy nagle wchodzi rockowa instrumentacja: po co?! Zdecydowanie tu przedobrzyli. I nawet nie jest to najlepsza piosenka o koronie w Konkursie: francuskie „Roi” jest znacznie lepsze. No i tam artystka sama sobie przyznaje koronę, a w serbskiej – patriarchalnie oddaje ją swojemu ukochanemu. Wiem, że Czarnogóra i może Słowenia będą tradycyjnie głosować na Serbów. Ale zeszły rok pokazał, że Serbia wcale nie jest nietykalna i nie musi automatycznie awansować.

14. San Marino

Turecki wokalista Serhat reprezentował już San Marino w 2016 z piosenką „I didn’t know”, pomyślaną pierwotnie jako ballada. Gdy jednak wypuścił dance’owy remix, zyskał on taką popularność, że cała piosenka przeszła taneczny remix. Tym razem Serhat od razu zaproponował taneczną piosenkę. Podobno słowem, które najczęściej pojawia się w Konkursie jest „la” (takie jak w „la-la-la”). Serhat jednak postanowił być oryginalny i proponuje nam: „Say na na na”. Wokalista ma zdarty, przepalony głos á la Leonard Cohen, choć tak naprawdę bardziej przypomina Twojego obleśnego wujka (każdy chyba ma jakiegoś obleśnego wujka, taki jest tradycyjny polski model rodziny). Gdy więc śpiewa „if you’re feeling lonely, we can take it slowly”, czuję pewien niepokój. Serhat przyznaje, że napisał piosenkę w bardzo krótkim czasie. To słychać. Generalnie jest to dobry kawałek na hate-watching, dobry żart, żeby zamknąć nim pierwszy półfinał. Ale proszę, proszę, proszę – niech na półfinale się skończy.

15. Białoruś

„Yes you’re gonna like it!” śpiewa ZENA w piosence „Like it”. Jakoś nie dałem się nabrać na ten przekaz podprogowy. Piosenka jest krzykliwa, ZENA momentami śpiewa w za niskim dla siebie rejestrze, a do tego nosuje. Owszem piosenka jest dosyć dynamiczna i taneczna, ale to raczej w stylu lokalnej dyskoteki z lat dwutysięcznych. No i cały budżet chyba przeznaczono na choreografię, bo zamiast scenografii po prostu ustawiono na scenie skrzynie po sprzęcie muzycznym. I ja wiem, była kiedyś piosenka, której nie doceniałem, ale dzięki choreografii dostała się do finału i pierwszej dziesiątki. Ale Laura Tesoro miała i lepszą piosenkę, i więcej wdzięku.

16. Gruzja

W zeszłym roku Armenia zaprezentowała wojownika, który śpiewał w języku narodowym i przywodził na myśl dawną chwałę starożytnego państwa. W tym roku przyszła kolej na równie starożytnych sąsiadów z Gruzji. Oto Nesadze śpiewa dobrze, a towarzyszący mu wokaliści śpiewający chórki nawiązujące do gruzińskiego folkloru stanowią miły akcent i choć trochę przybliżają ciekawą kulturę muzyczną tego pięknego kraju. Oto śpiewa heroicznie, za nim kaukaskie szczyty, które w końcu stają w ogniu. No pięknie. Ale jakoś mnie to nie przekonuje i nie wierzę, żeby przekonało wiele osób.

17. Czarnogóra

Czarnogórski kolektyw D moll śpiewa piosenkę w trybie durowym (ciekawe, czy w tonacji D-dur, w sumie nie chciało mi się nawet sprawdzić). Kolektywy wokalne nie wypadają w konkursie dobrze, nawet tak świetna grupa jak Equinox ze świetną piosenką „Bones” (która zdobyła przecież nagrodę dla najlepszego kompozytora) w finale znalazła się dopiero w drugiej połowie stawki. D moll nie jest ani tak dobrym kolektywem, ani nie ma tak dobrej piosenki i wszystko wskazuje na to, że zamkną stawkę tegorocznego półfinału. No, może dzięki głosom od braci Serbów wyprzedzą Gruzję. Ale ja na miejscu Serbów bym się do Czarnogóry po tej piosence nie przyznawał.

Tradycyjnie też w półfinałach poznamy automatycznych kwalifikantów do finału, czyli gospodarza i kraje „wielkiej piątki”, które płacą i wymagają. Reprezentujący Francję queerowy wokalista z imigranckiej muzułmańskiej rodziny Bilal Hassani śpiewa o przełamywaniu stereotypów, o byciu sobą, nawet gdy środowisko nie akceptuje Twoich wyborów i tego, kim jesteś. Bo w swoich snach możesz być królem. Ładny przekaz i zapowiada się też świetna, bardzo wymowna oprawa sceniczna. Nie byłem przekonany do tej piosenki, bo muzycznie jest przeciętna, ale teraz dostrzegam to, co wcześniej widzieli w niej inni. W finale może liczyć nawet na pierwszą dziesiątkę.

Słyszysz Mikiego z piosenką „La Venda” – myślisz „fiesta”. Chyba nie ma w tym roku piosenki, która bardziej by podsumowywała stereotypowe wyrażenia na temat muzyki danego kraju. Kawałek jest żywy, wesoły, Miki jest wulkanem energii na scenie. I bardzo dobrze, że dodano mu tancerzy, którzy zastąpili „wieszaki” z instrumentami, które towarzyszyły mu podczas krajowych preselekcji. Hiszpania raczej nie wypada najlepiej w konkursie, ale przewiduję solidny środek stawki.

Klątwa gospodarza (w moim odczuciu rzucona przez Szwedów lub osobiście przez Petrę Mede) nie ominęła w tym roku Izraela. Aż się zastanawiam, czy to nie jest tak, że organizacja Konkursu jest na tyle kosztowna, że organizatorzy świadomie sabotują i wystawiają słabych reprezentantów, żeby czasem nie wygrać dwa razy z rzędu. Generalnie piosenka „Home” jest dość smętną, nudą i klasyczną balladą. Ale osobną historią jest to jak jej wykonawca Kobi Marimi wczuwa się w piosenkę, jakie robi miny, jak stara się jej dodać gavitas („grawitasu dodaje i myśli, że ma dłuższego” – skomentowałby kandydat do Parlamentu Europejskiego, były premier Marek Belka), a wychodzi to tylko śmiesznie. Szczególnie, gdy robi niczym nie uzasadnioną pauzę przez „someone” we fragmencie „and I am… someooooone, I am… someooooone”, jakby ciągle musiał sobie przypominać, że jednak jest kimś. To ja zdecydowanie wolę, gdy Bilal Hassani po prostu wie, że jest kimś – niezależnie od nikogo i nie musi sobie o tym przypominać. A Izraelowi wróżę, że rozpłaszczy się w finale na dnie tabeli.

No i ciekawe, ile z moich przewidywań się sprawdzi. Przyznam, że tę dziesiątkę wytypowałem już jakiś miesiąc temu i twardo obstawiam przy swoim wyborze, choć ostatnio mam coraz więcej wątpliwości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *