Niby-Eurowizja 2020. Przewodnik po drugim półfinale

Wszystko już jasne. Głosami czytelników i jurorów do finału awansowały (w kolejności alfabetycznej): Australia, Azerbejdżan, Belgia, Irlandia, Izrael, Litwa, Malta, Rosja, Szwecja i Ukraina. Serdecznie gratuluję i dziękuję za wszystkie głosy!

Muszę przyznać, że Eurovision Song Celebration oglądało mi się lepiej niż sądziłem. Ale to przede wszystkim zasługa piosenek, które – w moim odczuciu – wyjątkowo dopisały. To mógł być jeden z lepszych konkursów ostatnich lat. Dodatkowe atrakcje czasem były drętwe (nie mówiąc o prowadzeniu), ale powtórka wszystkich piosenek z ujęciami tańczących (i często poprzebieranych) fanów dała choć na moment namiastkę Eurowizyjnej wspólnoty. Film obejrzało ponad pół miliona osób. Internetową transmisję pierwszego półfinału rok temu – 3,6 miliona (a przecież znacznie więcej osób ogląda w telewizji). Ale to i tak wciąż sporo osób. No dobrze, to pierwszy półfinał za nami, czas na przewodnik po piosenkach drugiego półfinału.

Vincent Bueno Alive (Austria) – zaczyna się niepozornie i soulowo, by w końcu zmienić się w funkowego imprezowego bangera w stylu Justina Timberlake’a. Niby nic nadzwyczajnego a cieszy.

Benny Cristo Kemama (Czechy) – z pozoru wydaje się, że to kolejna dobra imprezowa piosenka w tegorocznym zestawie. Ale melancholijne wykonanie Benny’ego w ramach Eurovision Home Concerts przypomina, że to tak naprawdę utwór o trudnym dorastaniu dziecka o angolańskich korzeniach w Republice Czeskiej. Niektórzy powiedzą, że piosenka jest przeprodukowana, jest w niej wszystko na raz (bębny, gitara, dęte), co odciąga uwagę od wokalu. Ale Benny i tak ma moją sympatię.

Uku Suviste What Love Is (Estonia) – Estonia powraca do tradycji niemrawych, nieco staroświeckich kawałków. Aż się zdziwiłem, że tym razem piosenki nie napisał Stig Rästa, który odpowiadał za kilka podobnych utworów w przeszłości.

Stefania Supergirl (Grecja) – dla mnie chyba najbardziej irytująca tegoroczna piosenka. To „oh, na na” w refrenie, na które zawsze jest za mało czasu, więc brzmi jak wyplute. Stefania nawet ma dobry głos i nieźle śpiewa, ale zwrotki są napisane dla niej za nisko. Generycznie popowy prechorus nie jest w stanie uratować piosenki. A jako smaczek – ujęcia bananów i ananasów w początku teledysku sponsorowanego przez firmę zajmującą się sprzedażą owoców.

Daði & Gagnamagnið Think about Things (Islandia) – nerdy w dresowych onesies, ośmiobitowa grafika, dopracowana choreografia, dobry beat i instrumenty klawiszowe, które zmieniają się w dęte – a wszystko to w piosence, której adresatką jest nowo narodzona córka wokalisty, w utworze wykonywanym z żoną i siostrami. O poważnych sprawach w lekkiej formie. Czego tu nie kochać?

Natalia Gordienko Prison (Mołdawia) – wydaje się, że to kolejna dość nudna power ballada, a tu nagle w drugiej zwrotce wchodzi mocny beat i elektroniczna produkcja i piosenka staje się moim ulubionym przedstawicielem tego gatunku w tegorocznej stawce. Może nie wszystko musi być z jednej sztampy?

Alicja Szmplińska Empires (Polska) – no i wyszło, że nie jestem patriotą, bo kolejną przedstawicielką power ballad, i to w stylu bondowskim, w Konkursie jest piosenka z Polski. Alicja ma mocny głos, piosenka pozwala jej uruchomić całą siłę płuc. Najnowszy film o agencie 007 został jednak przełożony, a mi jakoś trudno zbyt poważnie brać piosenkę, która została wyłoniona w konkursie karaoke (a tym de facto jest „Szansa na sukces”)

Senhit Freaky! (San Marino) – skoro Serhat wprowadził rok temu San Marino do finału, to po zbyt wiele zmieniać? San Marino zmieniło dokładnie dwie literki. Jasne kolory, kamp i disco podkręcone do 110%, a do tego tegoroczna wokalistka nie ma wyglądu twojego creepy wujka. Guilty pleasure tegorocznej Eurowizji.

Hurricane Hasta la vista (Serbia) – tekst refrenu piosenki cofa nas do 1991 roku i Terminatora 2. Dyskotekowa najntisowość tego utworu nie jest dosłowna, ale mi serbski girlsband jakoś kojarzy się ze Spice Girls. Tyle, że gorzej śpiewa (posłuchajcie tej nieeleganckiej emisji!).

Arilena Ara Fall from the Sky (Albania) – kolejna power ballada? Dużo ich w tym półfinale. Ta wyróżnia się tym, że pierwotnie była w języku albańskim, więc w angielskim niekoniecznie wszystko pasuje. No i to jedna z tych piosenek, które składają się z samego refrenu, bo reszta jest tak bardzo generyczna, że wpada i od razu wypada z pamięci.

Athena Manoukian (Armenia) – zadziorna piosenka z elementami rapu i r’n’b i obowiązkowym orientalnym kolorytem. Wielokrotnie przerabiana i – muszę przyznać – zyskała na tych zmianach, ale wciąż mam wątpliwości, czy Athena na żywo potrafiłaby sprzedać tę piosenkę. No i mimo wszystkich zmian mamrotany refren zostaje najsłabszą częścią utworu.

Victoria Tears Getting Sober (Bułgaria) – czyżby sequel rumuńskiej piosenki o alkoholu? Być może, bo w moim odczuciu obydwie podobnie przehype’owane. Owszem – produkcja jest na wysokim poziomie (w końcu Symphonix!) – ale cukierkowa melodyka jest dla mnie nieznośna. No, posłuchajcie tylko tego słodziakowatego zakończenia, i jeszcze to „u-u” na końcu. Nie jestem w stanie sympatyzować z tą piosenką i wyobrazić sobie, że traktuje o prawdziwych problemach i prawdziwym cierpieniu.

Ben & Tan YES (Dania) – nie wiem, czemu w ostatnich latach na Eurowizji tyle country, widać mimo wszystkich wysiłków Trumpa sojusz transatlantycki wciąż ma się dobrze. Ben & Tan są młodzi i uroczy, nieźle śpiewają, piosenka jest pozytywna, choć irytująco powtarzalna. Ale najlepszym elementem i tak pozostaje kreacja wokalistki – w połowie sukienka, w połowie żakiet.

Aksel Looking back (Finland) – wybitnie balladowy ten półfinał. Do Aksela jednak czuję wielką sympatię, bo po pierwsze nie reprezentuje typowego modelu męskości, a po drugie – ma piękny, delikatny i miękki głos. I jak wchodzi na te górne dźwięki. Piosenka jest średnia, ale Aksel bardzo jej pomaga.

Tornike Kipiani Take Me as I Am (Gruzja) – kolejna ballada, ale wyraźnie inne od pozostałych, bo Indie rockowa. Uwielbiam, jak Tornike wymawia „Italian”. Produkcja jest bardzo dobra, a w chropowatym nieco zdartym głosie Tornike jest intensywna emocja, którą równoważą damskie chórki. I mój jedyny z tą piosenką jest taki, że 3 minuty to mało jak na rockową balladę i mam wrażenie, że utwór się po prostu urywa.

Samanta Tina Still Breathing (Łotwa) – podobnie jak Estonia, również Łotwa wraca do swojego wiodącego muzycznego trendu, czyli elektroniki. I akurat w tej piosence zaangażowana była eurowizyjna ikona tego nurtu, Aminata Savadogo, która napisała tekst. Piosenka ma swoje wzloty i upadki, epizod rapowy i epizod dubstepowy, ale znów – wyróżnia się w stawce – nie mówiąc o tym, że pomysł na klip i oprawę sceniczną był przedni.

Elisa Medo de sen tir (Portugalia) – na swój sposób podziwiam Portugalię za wytrwałość. Zazwyczaj na Konkursie robią swoje i wysyłają kolejne mellow ballady (czego innego spodziewać się po kraju wychowanym na fado?). Cierpliwość w końcu przyniosła im sukces pod postacią Salvadora Sobral, teraz spokojnie mogą czekać kolejne 40 lat. Zarówno Elisa, jak i jej piosenka mają swój urok, ale w żaden sposób nie są tak samo zjawiskowe.

Gjon’s Tears Répondez-moi (Szwajcaria) – zjawiskowo brzmi za to płaczący śliczny chłopiec ze Szwajcarii w deszczu. Niektórzy wątpili, czy na żywo wyciągnąłby te wszystkie dźwięki, ale kiedy zaśpiewał wreszcie na żywo – wyciągnął. Był w tym roku bez wątpienia jednym z faworytów, zaszkodzić mu mogło najwyżej, że w ubiegłym roku zwyciężyła podobna wrażliwa piosenka.

Czekam na wasze głosy, które pomogą wyłonić drugą dziesiątkę finalistów. Głosujemy w Eurowizyjnym systemie: 12, 10, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *