Konkurs słuchany w kapciach. Etap III

Trzeci etap konkursu każe się zmierzyć pianistom z tym, co w muzyce Chopina największe i najmniejsze. Z jednej strony sonaty, których dramaturgię trzeba logicznie przeprowadzić od pierwszego do ostatniego dźwięku. Z drugiej zaś strony – mazurki i preludia: cały świat emocji zawarty w czymś tak prostym. Jednak czyha tu kolejna pułapka, bo przecież mazurki w ramach jednego opus czy cały cykl 24 preludiów też trzeba jakoś ze sobą logicznie powiązać. Wszystkie te utwory należą do moich ulubionych kompozycji Chopina, stąd i moje oczekiwania największe, a każdy ewentualny zawód tym bardziej bolesny.

Przesłuchania tego etapu rozpoczęła Galina Chistyakova, z którą niektórzy komentatorzy wiązali spore nadzieje. Jednakże najwyraźniej nie był to jej dzień, a występ pianistki wypadł bardzo blado. Jakże pozytywnie zaprezentował się na tym tle Seong-Jin Cho! Jak zawsze precyzyjny, nieskazitelny, jednakże brakowało mi trochę w jego występie emocji. Chłodno dla mnie zabrzmiały zarówno mazurki, jak i preludia i poruszyło mnie dopiero scherzo b-moll op. 31 idealnym balansem pomiędzy lekkością i wirtuozerią, a dramatem.

Tak, jak odebrałem dosyć chłodno preludia op. 28 w tym wykonaniu, to interpretacja następnego uczestnika, Chi Ho Hana, aż kipiała emocjami. A przy tym, ile było w nich ciekawych pomysłów muzycznych. Zupełnie urzekło mnie preludium nr 17 z odbijanym dźwiękiem w basie, brzmiącym jak uderzenie dzwonu, zawsze perfekcyjnie z tą samą dynamiką. Niestety, pianiście ewidentnie nie starczyło sił do końca jego występu i ostatnie preludia naznaczone były szeregiem błędów tekstowych. Bardzo było mi szkoda tego ciekawego pianisty. Zupełnie inaczej natomiast odebrałem występ Aljošy Jurinićia, który może i ciekawie zagrał mazurki z charakterystyczną dla siebie werwą, ale w sonacie zgubił się zupełnie i nie potrafił odnaleźć. Swój występ planował efektownie zamknąć etiudami, ale na techniczne fajerwerki ewidentnie nie starczyło mu już siły. Jeden z najsłabszych występów w III etapie.

Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie Su Yeon Kim. Jej mocną stroną jest kantylena, więc pomysł otwarcia recitalu nokturnem c-moll op. 48 nr 1 był bardzo dobry. Zupełnie zelektryzowała mnie klauzula, którą dodała w zakończeniu mazurka g-moll, wpisująca się (świadomie?) w dziewiętnastowieczną tradycję znacznie swobodniejszego niż dziś traktowania tekstu kompozytora. Pozytywne wrażenie wywarła na mnie także sonata h-moll op. 58, od pierwszych dźwięków tajemnicza, a jednak z bardzo precyzyjnie zarysowaną całą kontrapunktyczną strukturą utworu. I w tym występie było sporo błędów, ale nie przeszkadzały mi one zbytnie w odbiorze tych ciekawych interpretacji.

W występie Dinary Klinton wciąż natomiast przeszkadzała mi nadmierna pedalizacja, która skutkowała zamglonym, trochę głuchym dźwiękiem. Ale właśnie ta mglistość przydała uroku ulotnemu finałowi sonaty b-moll op. 35, stanowiącego ledwie impresję po dramatycznym zamieraniu w zakończeniu marsza żałobnego. Był to w moim odczuciu najlepszy finał tej sonaty, jaki usłyszeliśmy na konkursie. A wcale nie był to koniec występu pianistki, bowiem bo dramacie sonaty pozwoliła nieco odetchnąć w ostatnich sześciu etiudach op. 25. Ciekawa konstrukcja recitalu i bardzo pozytywny występ. Dużo mniej przypadł mi do gustu występ Aimi Kobayashi, w którym było, niestety, sporo bałaganu, a pianistki nie ratowało w moim odczuciu bardzo szlachetne brzmienie górnego rejestru, dzięki czemu maggiore z marsza żałobnego z sonaty b-moll zabrzmiało prawdziwie nieziemsko.

Drugi dzień przesłuchań otworzył Marek Kozák i choć w jego interpretacji poloneza-fantazji As-dur op. 61 słychać było wiele ciekawych pomysłów, przyćmiła je spora ilość pomyłek. Zadziorne mazurki mogły się podobać, jednak zupełnie nie słyszałem w tym wykonaniu pomysłu na sonatę b-moll. Zupełnie przeciwne odczucia miałem słuchając Łukasza Krupińskiego – w sonacie od początku słychać było walkę, zmagania, które trzymały mnie głęboko w napięciu. W jego mazurkach dominowała beztroska i jedynie czasami pojawiała się w nich jakaś chmura, jakiś cień. Takie delikatne niuansowanie idealnie wpisuje się w moje gusta, podobnie jak skłonności do fantazjowania w polonezie-fantazji, w której element taneczny był raczej na dalszym planie quasi-improwizatorskiego prowadzenia utworu. Znacznie mniej mogę napisać o występie Krzysztofa Książka, bowiem jego atuty są bardziej subtelne niż nieokiełznana czasem fantazja. Pianista ten gra bardzo szlachetnym dźwiękiem, a jego interpretacje są raczej introwertyczne.

Barwa dźwięku stanowiła także największy atut jednej z faworytek konkursu, Kate Liu. Jakże się nie zachwycić nad brzmieniem, które jest tak delikatne i marzycielskie, ale jednocześnie tak klarowne? Mnie zahipnotyzowała wykonanie mazurka H-dur op. 56 nr 1 ze wspaniałym rubato i polifonicznym prowadzeniem obu rąk. W przypadku Erica Lu to jednak nie praca rąk, a prawej nogi podobała mi się najbardziej, bowiem chyba nikt w konkursowej stawce nie używał tak umiejętne pedału. Pianista odpuszczał go tam gdzie trzeba i wprowadzał kilka stopni cieniowania, umiejętnie podkreślając pedalizacją wszystkie walory swojej gry. W jego wizji preludiów nie brakowało emocji, jednak uniknął zbędnej egzaltacji, która czasem zbyt ponosiła Chi Ho Hana.

Szymon Nehring jako kolejny pokazał, że mazurki to jednak polska specjalność. Najbardziej podobała mi się koronkowa etiuda f-moll op. 25 nr 2. I ta zgrzytliwa barwa lewej ręki w marszu żałobnym z sonaty b-moll! Wreszcie drugi dzień przesłuchań zamknął Georgijs Osokins, który może i grał w sposób zmanierowany, ale jego nieortodoksyjne wizje mogły sprawić słuchaczowi wiele przyjemności. Ja zapamiętałem najbardziej niebiański spokój w berceuse Des-dur op. 57, zamaszyste mazurki i echo przy powtórzeniu czołowego motywu w sonacie h-moll op. 58.

Niestety, trzeciego dnia przesłuchań nie mogłem śledzić konkursowych zmagań. Z tego, co później dosłuchałem na youtubie muszę wyróżnić Charlesa Richard-Hamelina za rozkosznie rozmarzone mazurki i trzymającą w napięciu, ale i delikatną wizję sonaty h-moll.

Werdykt jury szczęśliwie oszczędził głównych faworytów, jednak szkoda mi było Chi Ho Hana, Su Yeon Kim, Łukasza Krupińskiego i Krzysztofa Książka, szczególnie, że w czołowej dziesiątce znalazło się miejsce dla Aljošy Jurinićia. Jednak już w trakcie tych przesłuchań wiele myślałem nad tym, jak sztuczną sytuacją prezentowania muzyki jest tak naprawdę konkurs. Przecież żaden pianista nie gra pięćdziesięciominutowych recitali bez nawet jednej przerwy na brawa, bez żadnej interakcji w publicznością. Przecież preludia op. 28 mogą stanowić program występu pianisty same w sobie, a tu trzeba jeszcze połączyć je z mazurkami i wybranym utworem dowolnym. Nic dziwnego, że wielu pianistom nie starczyło energii, bowiem w codziennej karierze zawodowego muzyka aż tak wielka kondycja nie będzie im potrzebna. Dlatego trzymam kciuki za wszystkich tych, którzy nie wytrzymali konkursowej presji i nie wątpię, że jeszcze będzie można o nich usłyszeć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *