Po arcytrudnym emocjonalnie programie III etapu można pomyśleć, że finale przychodzi czas na pewne odprężenie. Czas występu jest trochę krótszy, a zamiast najbardziej wymagających technicznie i interpretacyjnie utworów pianiści mierzą się z młodzieńczymi koncertami Chopina. Oczywiście udział orkiestry stanowi pewną nobilitację i stwarza nowe wyzwania, z którymi musieli się zmierzyć uczestnicy, a młodzieńczy styl brillante Chopina to tyle więcej niż brillante u Kalkbrennera czy Hummla.
Tak jak poziom całego konkursu można ocenić bardzo wysoko, tak finał był sporym zawodem, co najlepiej ilustruje fakt, że w tym roku nie zdecydowano się przyznać nagrody za najlepsze wykonanie koncertu. Najbardziej jednak rozczarowała orkiestra Filharmonii Narodowej prowadzona przez Jacka Kasprzyka. Wolne tempa narzucane przez dyrygenta ewidentnie nie były po myśli pianistów, którzy starali się później jakoś przyśpieszyć i ożywić utwór. Orkiestra brzmiała do tego zbyt ciężko, przysadziście, siadając niemal na każdej mierze. A przecież trzeba pamiętać, że oryginalnie koncerty te były wykonywane w składzie kameralnym. Może warto byłoby na przyszłość nieco uszczuplić sekcję smyczkową?
Wiele wykonań znaczyła cała masa błędów. Kate Liu broniła się wprawdzie wspaniałą barwą, ale nieczystości było w jej grze sporo. Eric Lu grał bardzo lekko, z dbałością o każdy dźwięk, pięknie prowadził kantylenę w drugim temacie I części oraz w całej części środkowej, jednak trochę za dużo kombinował z tempem, co skutkowało rozmijaniem się z orkiestrą. Było też w jego grze sporo brudów, na szczęście w finale na nowo odnalazł precyzję i zaprezentował słuchaczom prawdziwie wirtuozowski finisz. Najwięcej jednak kombinował Georgijs Osokins, którego finał koncertu e-moll był karykaturą, gdzie ten wartki strumień muzyki wciąż musiał meandrować przez pola dzikiej imaginacji Łotysza. Wreszcie pianista zupełnie wyleciał z trasy i ostatecznie rozstrzygnął kontrowersje wokół swojej osoby na swoją niekorzyść. Szymon Nehring słuchany przez radio wydawał się być bardzo spięty, ledwo wyrabiał w trudnych technicznie pasażach, ale jego grę cechowała pewna potoczystość, utwór ani raz nie stał w miejscu. W jego wykonaniu finał koncertu e-moll zabrzmiał najbardziej krakowiakowo z mocno wybijanymi synkopami. W grze Yike Tony’ego Yanga nie brakowało wdzięku, jednak młody pianista również trochę się pogubił i zabrakło mu precyzji.
Najgorzej w moim odczuciu koncert zagrał Aljoša Jurinić, co tylko potwierdziło moje odczucia, że pianista ten nie powinien znaleźć się w finale, a nawet w trzecim etapie. Grał bardzo siłowo i ciężko, a szarpane rubato dawało efekt czkawki. Również w finale koncertu e-moll próbował za dużo wnieść od siebie, zamiast po prostu dać się ponieść muzyce. Siłowo i mechanicznie brzmiał także koncert w wykonaniu Dmitry Shishkina. Z kolei występ Aimi Kobayashi odebrałem jako zupełnie bezbarwny i nie zapamiętałem z niego nic ani na plus, ani na minus.
Na tym tle szczególnie wyróżniło się dwóch pianistów. Seong-Jin Cho potwierdził swoją wysoką formę. Grał jak zwykle perfekcyjnie technicznie, czysto. Bardzo jasny dźwięk, który wydobył z fortepianu bardzo pasował zarówno do wczesnego stylu Chopina, jak i jego wirtuozowskiego wykonania. Jednak pianista wyraźnie męczył się z za wolnym tempem pierwszej części, a w jego grze zabrakło mi jakieś wartości dodanej, która sprawiłaby, żebym słuchał z zapartym tchem.
To „coś więcej” znalazłem w interpretacji Charlesa Richard-Hamelina, jedynego, który wybrał koncert f-moll. Bardzo spodobała mi się jego wypowiedź, że nie przyjechał na konkurs, żeby go wygrać, tylko żeby grać muzykę. I w jego interpretacji słyszałem przede wszystkim radość muzykowania, rozkoszowanie się każdym dźwiękiem. Była w tym ogromna swoboda, zarówno poezja, narracja i ogromna błyskotliwość. Swoim wykonaniem porwał też orkiestrę i to w sposób dosłowny, bowiem pianiście udało się narzucić swoje, żywsze tempo. Na takie wykonanie koncertu czekałem cały finał i byłem skłonny kanadyjskiemu pianiście po tym występie przyznać pierwszą nagrodę.
Ta ostatecznie powędrowała do Seong-Jin Cho, który przez wszystkie etapy prezentował najrówniejszą formę. W tym sensie był do bezpieczny wybór, który trudno krytykować. Koreańczyk jednak w dwóch ostatnich etapach mnie nie porwał, stąd nagrody rozdzieliłbym raczej w kolejności: Hamelin, Liu, Cho, potem Lu, Nehring i Yang. W zasadzie z tej szóstki wypadł tylko Polak i zupełnie nie rozumiem, dlaczego zastąpił go Dmitry Shishkin. Czyżby z powodu politycznej poprawności?
Nagrodami specjalnymi też obdzieliłbym przede wszystkim Hamelina: za koncert i mazurki, Kate Liu zostawiłbym wyróżnienie za polonezy, a Seong-Jin Cho miałby u mnie laur za wykonanie sonaty b-moll z drugiego etapu. Przy czym na tym poziomie rozbieżności wynikają już raczej z osobistych preferencji stylistycznych. Odnośnie dodatkowych nagród regulaminowych za najlepsze wykonania koncertu, mazurków, poloneza i sonaty muszę przyznać, że zupełnie nie rozumiem, dlaczego w tym roku organizatorzy pozwolili, by nagrody te były o różnej wartości. Czy najlepsze wykonanie sonaty cenimy ponad trzykrotnie bardziej niż wykonanie mazurków, a dwukrotnie bardziej niż wykonanie poloneza? Prowadzi to do kuriozalnych sytuacji, gdzie zdobywca drugiego miejsca, Charles Richard-Hamelin, otrzymał nagrody o łącznie większej wartości niż zwycięzca konkursu. Dosyć już jednak całego tego wyceniania i ocenia! Konkurs wreszcie się zakończył, a teraz możemy skupić się już tylko na tym, co najważniejsze – pięknie muzyki Chopina.