„Genug damit, genug!”, chciało się krzyczeć w trakcie koncertu wrocławskiego oddziału ZKP „Klawikord+”. Pierwsze dwa utwory były skomponowane na bazie bachowskiego opracowania chorału „Es ist genug” i miałem wrażenie, że była to wyjątkowo zmyśla próba trollowania słuchaczy.
„Cadenza sopra corale Es ist genug“ Piotra Drożdżewskiego gubiło się w zgęszczeniu powtarzanych całotonowych motywów. Utwór był fakturalnie niezwykle skomplikowany i wyraźnie sprawiał techniczną trudność nawet Marii Erdman. W połączeniu z monotonną i stłumioną barwą klawikordu, utwór Drożdżewskiego był naprawdę trudnym doświadczeniem dla słuchacza.
Z tego doświadczenia nie pozwolił się otrząsnąć Rafał Augustyn. Wprawdzie jego „Ricercar sopra il corale Es ist genug” zaczynał się obiecująco, ascetycznie od pojedynczych motywów przedzielanych długimi pauzami, pozwalającymi w pełni docenić brzmienie klawikordu. Z czasem jednak faktura zagęszczała się, aż wyłonił się w niej chorał w czystej, bachowskiej postaci. Trzeba przyznać, że dopiero wtedy klawikord zabrzmiał tak, jakby był na miejscu. W tym wszystkim fortepianowe dopowiedzenia w wykonaniu kompozytora tylko przeszkadzały. Osobną sprawą jest zestawienie obu instrumentów – te barwy zupełnie się nie łączą! Nie bez powodu fortepian jest następcą klawikordu. Sytuacja trochę jak próba gry w trybie multiplayer jednocześnie na Atari i Playstation 4.
Humor miał poprawić „W dali ptak” Tomasza Sikorskiego, którego partyturę niedawno odnalazł Tomasz Piotrowski. Całość sprowadza się do dwóch motywów w partii klawikordu, wielokrotnie powtarzanego pasażu i kadencji. Pierwszy jest wielokrotnie powtarzany w różnym tempie i rytmie, a drugi sporadycznie przerywa to continuum. Dodatkowo partia klawikordu zostaje zwielokrotniona poprzez elektronikę. Brzmi to bardzo mantrycznie, a czytany tekst tylko podkreśla nastrój misterium. W partyturze Sikorskiego w pierwszej części recytacja ma być prowadzona szeptem. Tymczasem Jan Choroszy mówił wpierw cichym, lekko zamglonym głosem. Nie brzmiało to źle samo w sobie, jednak kontrast pomiędzy cichą a głośną recytacją był zbyt mały. Druga część, w której zostajemy sami z tekstem Becketta brzmiała z tego powodu wtórnie i nieciekawie.
O ile klawikord z fortepianem to nienajszczęśliwsze połączenie, o tyle duo klawikordu i akordeonu to znacznie lepszy pomysł, co udowodnił Michał Moc w swoim „MissA”. W pierwszej części kompozytor bawił się rejestrami, przerzucając dźwięk A po całej skali akordeonu, drugą część oparł na powtarzanej od różnych stopni skali diatonicznej. Przypominało to nieco wiolonczelowe mikroludium György Kurtága „György Króo in memoriam”, jednak Moc nie zachował wyrazowej powściągliwości Kurtága, dodając tremolo i budując kulminację sprowadził prostotę tego pomysłu do rangi banału. Jednak błąkający się w najwyższym rejestrze finisz (tam, gdzie dźwięk akordeonu zbliża się widmem to tonów prostych) wynagrodził wszelkie niedostatki utworu.
Niestety, po akordeonowym interludium, Adrian Foltyn znów postanowił sparować klawikord z fortepianem. I choć starał się wprowadzając grę przy stłumionych strunach fortepianu czy grę na strunach klawikordu, to połączenie nie mogło się udać. Sam utwór „from ClaPy import…” bazował na potarzanych obiektach dźwiękowych, coś jakby kolejne iteracje tej samej komendy w językach programowania. Same „obiekty” były jednak stosunkowo proste – glissando na klawiaturze, gra po strunach, jakiś akord, jakaś melodia i trudno z nich było złożyć atrakcyjny utwór, szczególnie przy dość chaotycznej (nawet jeśli to świadomy zabieg!) formie.
Koncerty wrocławskiego oddziału ZKP zawsze niosą ze sobą ryzyko, jak każda sytuacja, w której kryterium programowe jest pozaartystyczne. W tym przypadku kompozytorzy otrzymują punkty za pochodzenie. Albo zamieszkanie. Rozumiem potrzebę dowartościowania lokalnych twórców, ale czy musi się ona realizować w głównym festiwalowym nurcie? Na „Warszawskiej Jesieni” koncerty warszawskiego oddziału ZKP od lat funkcjonują jako wydarzenia towarzyszące. Może warto pójść tą drogą?