Jak u Bacha w domu

Les Voix Humaines. Zdjęcie: Izabela Sitz

Les Voix Humaines. Zdjęcie: Izabela Sitz

Festiwal Goldbergowski, nazwany na cześć gdańszczanina, Johanna Gottlieba Goldberga, ucznia Bacha, dla którego skomponował swoje słynne wariacje, odbywał się już po raz jedenasty, mnie jednak przywiodło na niego po raz pierwszy. Zanim pojawiłem się na pierwszym koncercie, mocno zastanawiała mnie jego lokalizacja – franciszkański kościół św. Trójcy. Recital klawesynowy lub koncert kwartetu wiol w gotyckim kościele, na dodatek o typowej dla miast hanzeatyckich konstrukcji halowej?! Brzmi jak zły żart albo szaleństwo. Specyfika miejsca koncertów ukazała mi się jednak, gdy przekroczyłem niewielki zewnętrzny dziedziniec i wszedłem do wnętrza kościoła. Prospekt organowy wraz z chórem przedziela świątynię na pół, oddzielając nawę główną od wydłużonego (w typowy dla przyklasztornych kościołów) prezbiterium. W tymże prezbiterium, pomiędzy dwoma rzędami gotyckich stalli, odbywają się festiwalowe koncerty. Miejsce jest wyjątkowe i tworzy niepowtarzalny klimat dodatkowo wspomagany przez takie drobiazgi, jak palące się w lichtarzach świece. Spośród festiwalowej oferty wybrałem dwa koncerty – recital młodego francuskiego klawesynisty Orlando Bassa oraz wykonanie Die Kunst der Fuge Bacha przez Les Voix Humaines.

Koncert Orlando Bassa wydał mi się być interesujący ze względu na osobę wykonawcy, w którego życiorysie znajdziemy więcej informacji na temat jego działalności kompozytorskiej niż klawesynowej. Klawesynista-kompozytor w barokowym repertuarze – to może być ciekawe. Jeśli jednak oczekiwałem odkrywczych wizji, nieszablonowych rozwiązań czy kompozytorskiej lub improwizatorskiej inwencji, to się srodze zawiodłem. Jeśli wykonania Bassa coś wyróżniało, to była to jedynie ponosząca go młodość. Klawesynista z werwą atakował instrument, a choć w jego grze sporo było nierówności i nieraz brakowało precyzji, m.in. w początku „Koncertu włoskiego” BWV 971, to artysta nadrabiał to żywiołowymi tempami szybkich części. O ile jednak w pierwszej, bachowskiej części recitalu nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, o tyle zaimponował mi wykonaniem „Capriciosy” Buxtehudego BuxWV 250. Utrzymał dyscyplinę tempa i precyzję rytmiczną, a z każdą następną dyminucją kolejnych wariacji rósł mój podziw dla jego lekkości gry i sprawności technicznej. Z równą fantazją solista wykonał wariacje Bacha BWV 989. Na bis zaś sięgnął do repertuaru francuskiego i Pièces de clavecin Jeana Philippe’a Rameau, w których mógł się pochwalić również subtelną ornamentacją. Był to koncert pełen radości i energii, który najlepiej podsumowało zdarzenie z samego końca, gdy Orlando Bass przy słabnących już oklaskach z łobuzerskim uśmiechem jeszcze raz wbiegł na podium, żeby się ukłonić, wzbudzając ogólny entuzjazm.

Die Kunst der Fuge przez lata obrosło legendą, stał się dziełem niemal pomnikowym. Taki status uzyskała, jako ostatni utwór Bacha, w którego ostatnim skomponowanym contrapunctus wprowadzony zostaje temat-podpis B-A-C-H. Kanadyjczycy z grupy Les Voix Humaines podeszli do Kunst der Fuge znacznie swobodniej i we wprowadzeniu polecili słuchaczom poczuć się jak w domu Bachów podczas wieczornego muzykowania. Interesujące było to podejście do bachowskiego arcydzieła, bowiem podzielili je na dwie części składające się z kilku „setów” po trzy, dwa lub jeden (w przypadku ostatniego, osiemnastego) contrapunctus. Pierwsza część rozpoczynała się pierwszym i kończyła ostatnim, gwałtownie przerwanym. Historia ostatniego dzieła Bacha została opowiedziana, choć w skróconej formie. W drugiej części muzycy jednak przedstawili jakby jej rewers: rozpoczęli od drugiego contrapunctus, który otwiera tak samo czytelny pokaz głównego tematu, jak w pierwszym. Skończyli zaś szesnastym contrapunctus – dwugłosowym kanonem (znów redukcja głosów), z którego następnie wyprowadzili czterogłosową fugę.

Owa inwersja przestawiała się nie tylko w sposobie ułożenia poszczególnych części dzieła, lecz także w ustawieniu samych muzyków, którzy w przerwie zamienili się miejscami, także każdy ze słuchaczy słyszał zespół w zupełnie odwrotnych proporcjach brzmieniowych niż w pierwszej części koncertu. O ile przed przerwą zespół podobał mi się głównie za swoją miękką i głęboką barwę (przodem do mnie grały niżej brzmiące instrumenty), tak po przerwie musiałem docenić lekkość brzmienia i delikatne pociągnięcia smyczków, niczym muśnięcia pióra po strunach. Muzycy z Les Voix Humaines stworzyli z Kunst der Fuge Bacha interesujący spektakl i jeśli do czegoś można się przyczepić, to głównie do gdańskiej publiczności, która nie mogła się zdecydować kiedy i czy w ogóle bić brawo. Czasami muzycy otrzymywali oklaski po całych setach, lecz innym razem owacja rozbrzmiewała po pojedynczym contrapunctus, gdy już ktoś z członków zespołu zamierzał się smyczkiem, by rozpocząć kolejną część. Jeszcze innym razem zaś muzycy kończąc kolejny set spodziewali się oklasków, tymczasem publiczność powstrzymała się od braw. Skonsternowani muzycy chwilę odczekali, po czym rozpoczęli następny set.

Choć obydwa koncerty były ciekawymi artystycznie projektami, gdański festiwal przypadł mi do gustu z zupełnie innego powodu: swojej kameralnej atmosfery. Muzycy są tu wprost na wyciągnięcie ręki, wchodząc na scenę muszą się wręcz przeciskać pomiędzy publicznością. Ta bliskość sprzyja wzajemnym kontaktom i wykonawcy chętnie podejmują rozmowę ze słuchaczami w przerwie czy po koncercie. Ta półoficjalna atmosfera w połączeniu z przytulnym i pięknym wnętrzem nieco odbrązawia dzieła dawnych mistrzów i przypomina nam o ważnej cesze dawnej kultury muzycznej: radości ze wspólnego muzykowania i cieszenia się muzyką.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *