Dziennik WJ, cz. 5

Tadeusz Wielecki z przedstawicielami pokolenia TW

Tadeusz Wielecki z przedstawicielami pokolenia TW

Salvatore Sciarrino był cichym patronem tegorocznej, operowej „Warszawskiej Jesieni”. Nie zabrakło jego kompozycji również na koncercie finałowym Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia pod batutą Emilio Pomàrico. „Shadow of sound” już w tytule zdradza brzmieniowe credo kompozytora – upodobanie do dźwięków z pogranicza ciszy, muzyki skrytej w cieniu, niezwykle wysublimowanej. Słuchając utworu aż ciężko uwierzyć, że gra go orkiestra symfoniczna (no, może poza paroma sprytnie rozmieszczonymi orkiestrowymi „ukłuciami”). Co więcej, wszystko w tym utworze jest tak perfekcyjnie wyważone formalnie i strukturalnie. Ach, Sciarrina nigdy za wiele!

Jakże przykrym obowiązkiem było wysłuchanie potem koncertu skrzypcowego Aureliano Cattaneo. Już od pierwszego cichego, narastającego dźwięku skrzypiec uciętego przez mocny, orkiestrowy akord tutti wiedziałem, że mogę się po tym utworze spodziewać wyłącznie stereotypowej muzyki festiwalowej. Cattaneo w najwyższym stopni spełnił te oczekiwania aż po wieńczące utwór dopowiedzenie następujące po krótkiej pauzie generalnej. Było w tym sporo niezłego kompozytorskiego rzemiosła, jednak nic ponad to. Osią utworu była snująca się partia solowa i tylko szkoda było świetnej skrzypaczki Sophie Schafleitner na ten utwór.

„Kompozycja z ruchomym tłem” Zofii Dowgiałło, była dokładnie tym, co obiecała kompozytorka: płaszczyzną wciąż zmieniającego się harmonicznego tła. W pierwszej części quasi-spektralne współbrzmienia nabudowywane były od dołu, w drugiej: od kryształowych arabesek fletu w górnym rejestrze. Przez swój statyczny charakter, kompozycja rzeczywiście sprawiała bardziej wrażenie jakiegoś obiektu galeryjnego, muzycznej rzeźby, niż utworu o określonej dramaturgii i rozwoju w czasie. Utwór był dobrze zinstrumentowany, sprawnie napisany i w pełni rozumiem ludzi, którym się podobał. Dla mnie był jednak pięknym, ale bibelotem.

Wreszcie na scenę Filharmonii Narodowej weszli chłopcy z Warszawskiego Chóru Chłopięcego, aby wykonać „Polla ta Dhina” Iannisa Xenakisa. Mistyczny, monotonny śpiew chóru kontrapunktowały przecinające linie w partii orkiestry. Całość skończyła się, zanim zdążyliśmy się tą monotonią chóru zmęczyć. „Warszawska Jesień” zakończyła się w sposób delikatny i uduchowiony.

Tą „Jesienią” z festiwalem żegnał się jej długoletni dyrektor, Tadeusz Wielecki, oznaczony po koncercie krzyżem kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. W przemówieniu wspominał, że kolejne edycje festiwalu były jak „słonie odkładające się na drzewie”, a całość zakończył recytacją dziecięcego wiersza. Zgrabnie i bez niepotrzebnego patosu. Przed następcą TW, Jerzym Kornowiczem, zadanie niełatwe. W rozmowach przeprowadzonych przeze mnie podczas finałowego bankietu, dominowała niepewność i obawa o przyszłość festiwalu. I choć sam nie jestem wolny od wątpliwości, apeluję, aby nie wpadać w panikę i pod żadnym pozorem nie oceniać następnej „Jesieni” zanim zobaczymy program i zanim wysłuchamy koncertów.

,