Dziennik Sacrum, dziennik Profanum, cz. 1

Koncert "Acousmatic". Zdjęcie: Tomasz Wiech

Koncert „Acousmatic”. Zdjęcie: Tomasz Wiech

Zestawienie twórczości klasyka awangardy z utworami młodego polskiego kompozytora (zakładając, że za „młodych” uznajemy wszystkich kompozytorów przed czterdziestką) może wydawać się ryzykowne, ale jak usłyszałem wczoraj: Sacrum Profanum ryzyka się nie boi. Poza tym – Marcin Stańczyk jest już uznanym kompozytorem, zwycięzcą konkursu im. Toru Takemitsu i adresatem wielu prestiżowych zamówień.

Utwory Stańczyka zostały umieszczone w kontekście muzyki Luciana Beria. Jakaż to przyjemność wysłuchać brawurowe „Points on a curve to find” w wykonaniu MusikFabrik! Fortepian wije się tu w roztrylowanej partii, a jego linię (a raczej krzywą) dobarwiają pozostałe instrumenty. Szkoda tylko, że w akustyce Sali Teatralnej w Centrum Kongresowym ICE zespół brzmiał jak w studni i rzadko był w stanie przebić się przez znajdujący się na pierwszym planie fortepian. W drugiej części zabrzmiało natomiast „Naturale”, wykorzystujące nagrany na taśmie głos sycylijskiego śpiewaka, kontrapunktowany przez quasi-ludowe gesty w altówce i perkusji. Napięcie tworzy się tu między nagranym głosem, a żywymi wykonawcami, pomiędzy ludową dosłownością, a jej przetworzeniem. To wielka sztuka napisać coś tak prostego i pięknego, a będącego jednocześnie w dobrym guście.

Sacrum: „Blind walk” Marcina Stańczyka. Utwór powstał w 2015 roku na Biennale w Wenecji. Wymaga od słuchacza założenia opaski na oczy i zanurzenia się w dźwięku. Doświadczenie jest ciekawe, bowiem do końca nie jesteśmy pewni, kiedy utwór się zaczyna (wcześniej muzycy musieli ustawić scenę), co do niego należy, a co nie (czy kroki, które słyszymy to przemieszczający się muzycy, czy może ktoś inny; w pewnym momencie też ktoś z obsługi odebrał telefon [sic!], a może to też była część utworu?). No i sam utwór jest niezwykle subtelny. Porusza się pomiędzy lekkimi szmerami (potem okazało się, że to szelest foliowych reklamówek), stukotem muszelek i uderzeniami w drewienka (choć wśród instrumentarium znalazł się i potężny konar). Rozstawieni przestrzennie wokół publiczności instrumentaliści przekazują sobie muzyczne wątki, snują narrację doprowadzając nawet do małej kulminacji, jednak na tyle nienachlanej, że nie wybudza nas z tego pół-snu, pół-jawy, w którym się pogrążamy. Współczesna muzyka relaksacyjna? Może, ale jak dobrze napisana!

Profanum: „some drops…” Marcina Stańczyka. Zamówiony przez „Sacrum Profanum” utwór na trąbkę z dwiema czarami i zespół nawiązuje do kropel deszczu. Bardzo dobrze w tę premierę wpisała się aura w Krakowie, bowiem rozpadało się okrutnie. Jednak odgłosy deszczu, które słyszeliśmy podczas koncertu dobiegały nas z głośników, a nie z zewnątrz. W samym utworze też były krople: zduszone pojedyncze dźwięki na trąbce, której odpowiadał umieszczony za półprzezroczystą kotarą zespół, brzmiące niczym kod Morse’a albo radar. Na tym radarze pojawiają się jakieś kształty – opadające pizzicato kontrabasu, wyłaniające się fragmenty skali bluesowej, blacha z tłumikiem – czyżby szykował się jakiś jazz? Elementy jazzowe rzeczywiście się wyłaniają, raz są mniej, raz bardziej wyraźne (gdy perkusista zaczyna grać jakby na zestawie jazzowym). Wszystko jednak jest rozmyte, jakby schowane za mgłą dymu tytoniowego spowijającego jakąś przytulną spelunkę w deszczowy dzień. W pewnym momencie wydawało mi się, że słyszę strzępy cytatów: czołówka z filmów o Bondzie, temat z „Requiem dla snu”, „Summertime”, a nawet trzecią część z „Morza” Debussy’ego. Miałem też wrażenie, że gdybym lepiej orientował się w jazzowych standardach, wyłapałbym tych cytatów znacznie więcej. A może to iluzja, spowodowana sięgnięciem kompozytora po stereotypowe zwroty melodyczno-harmoniczne. A może to tylko złudzenie bywalca owej spelunki, któremu po kilku głębszych (bo co innego robić w taką pogodę?) utwory grane przez muzyków zlewają się w niewyraźną i rozmazaną całość? To już druga po „Solarize” flirtująca z jazzem kompozycja Stańczyka, którą znam. Utwór napisany jest pysznie: Marco Blaauw krąży z trąbką za plecami słuchaczy, stopniowo przemieszczając się w stronę sceny, jego stłumione odzywki podchwytuje i przetwarza orkiestra. Tylko czy nie lepiej zamiast na koncert z „some drops…” wybrać się do zadymionej spelunki w deszczowy dzień i wypić parę głębszych?

,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *