Z archiwum KS: Dziękuję Pan Wykonawca

Rafał Łuc. Zdjęcie: Grzegorz Tomasik

Rafał Łuc. Zdjęcie: Grzegorz Tomasik

Na stronie magazynu Glissando ukazała się właśnie moja relacja z toruńskiej Słuchalni. Bardzo serdecznie zachęcam do czytania!

Przeczytane? No to teraz parę uwag, które nie zmieściły się w końcowej wersji tekstu plus autorski komentarz:

1) Organizatorzy festiwalu: Stowarzyszenie Kulturalno-Artystyczne „Megafon”, a przede wszystkim Małgorzata i Konrad Burzyńscy wykonują świetną pracę przy otwieraniu lokalnej społeczności na muzykę współczesną. Nie możemy się zamykać w festiwalowym getcie wielkich miast. Podobne festiwale są potrzebne, cieszę się, że „Słuchalnia” się rozwija i życzę festiwalowi jak najlepszej przyszłości.

2) Ostatnio „Musica Privata”, teraz „Słuchalnia”: małe, weekendowe festiwale mają w sobie wiele uroku, szczególnie gdy odbywają się w niekoncertowych wnętrzach (Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu” w Toruniu jest przede wszystkim przestrzenią wystawową), gdy na salę można swobodnie wejść i wyjść, rozsiąść się wygodnie na pufie i wypić, co tam kto ze sobą przyniesie. Zdecydowanie jestem zwolennikiem współczesnych schematów odbioru muzyki współczesnej.

3) Trio Layers dopisało nowy rozdział do niedawnego tekstu Stefana o oklaskach. Muzycy poprosili przed koncertem o nienagradzanie ich brawami pomiędzy utworami. Od razu włączyło mi się nastawienie: „Jak to – nie bić?! Bić!!!”, szczególnie, że w samej strukturze koncertu nic nie wspierało decyzji muzyków. Nie był to ani teatralizowany koncert-performance, ani poszczególne utwory nie opowiadały żadnej historii (chyba, że krótką dwuletnią historię zespołu, ale to już zakrawałoby na megalomanię…), ani nawet nie zawsze dobrze się ze sobą łączyły. Nic dziwnego, że część publiczności ignorowała prośbę i biła brawo. Wreszcie – koronny argument za oklaskami: w przypadku prawykonania nowego utworu napisanego specjalnie dla zespołu, uniemożliwienie kompozytorowi odebrania owacji za skomponowany utwór jest po prostu niekoleżeńskie.

4) W relacji dla „Glissanda” opuściłem omówienie paru utworów wykonanych przez Platypus Ensemble, gdyż nie uznałem je za warte wierszówki. Tu jednak je krótko przywołam z kronikarskiego obowiązku. „Voy a dormir” Annelies Van Parysa na sopran, flet basowy i klarnet było dosyć akademickim utworem o typowej atonalnej linii melodycznej. Szkoda Kaoko Amano na taki utwór. „Gegenbilder I-II” Alexandra Stakovskiego był utworem przeładowanym, długim i nudnym. Na przeciwnym biegunie stał „Kleine Fabel” Fernando Riederera – utwór rzeczywiście niewielkich rozmiarów, w którym partia sopranu była nieco zagłuszana przez postrzępione motywy klarnetu i skrzypiec. No i jeszcze usłyszeliśmy na koncercie Wariację Sacherowską Lutosławskiego. Wiadomo, klasyk.

Tyle usuniętych scen, teraz czas na komentarz reżyserski:

1) Obydwa utwory, o których pisałem najwięcej: „Lessons of Anathomy. Book of Harpsichord” Jodlowskiego oraz „Accordion GO” Sotomskiego, odwołują się do tropów popkulturowych. Główna różnica polega na tym, że Jodlowski podchodzi do tego zupełnie na serio, podejmując w moim odczuciu nieudaną próbę uwznioślenia. Jacek Sotomski podchodzi do wykorzystanych przez siebie memów z dystansem, obficie polewając je ironicznym sosem, który świetnie się z nimi komponuje. Może i dokonuje w ten sposób trywializacji sztuki (czy jednak nie czas już przekłuć ten nadęty balon świętej sztuki?), jednak przynosi to dużo bardziej satysfakcjonujący rezultat artystyczny.

2) To powiedziawszy, nie jestem przekonany do samej estetyki postinternetu. Opisując „Accordion GO” pisałem niemal wyłącznie o warstwie wideo, pomijając uwagi o wykorzystaniu „hitów” muzyki klasycznej (tu mi starczy znaków więc dodam, że była to symfonia g-moll Mozarta KV 550 oraz sonata „księżycowa” Beethovena) czy bardzo ogólną w charakterze uwagę: „akordeonista śpiewał”. Ciężko mi nawet utwór Sotomskiego opisać formalnie, nie uciekając się do impresyjnych określeń typu: kalejdoskop treści na narracyjnym rollercoasterze. Odwołując się do szesnasto- i siedemnastowiecznych dylematów, co w muzyce wokalnej ma mieć prymat: słowo czy muzyka, może warto rozpocząć dyskusję, co powinno mieć prymat w muzyce postinternetowej: muzyka czy mem? Na razie stoję po stronie muzyki, ale może ktoś mnie przekona, że powinno być inaczej. „Accordion GO”, jakkolwiek stanowi dobry i (póki co) rzadki przykład twórczości postinternetowej w Polsce, jeszcze mnie nie przekonał.

3) To powiedziawszy, 5 grudnia ukaże się kolejny, 29. numer „Glissanda” z tematem „Konceptualizm”, a w nim m.in. wywiady Agnieszki Grzybowskiej i Beniamina Głuszka z Mikołajem Laskowskim i Jackiem Sotomskim oraz (o ile czegoś nie pomyliłem) tłumaczenie tekstu Jennifer Walshe. Warto poczytać, ja na pewno zgłębię się w lekturę i będę się zastanawiał czy „Prima la musica e poi le mem” czy też na odwrót.

A jakby komuś było jeszcze mało końcowego danse macabre z „Accordion GO”, to linkuję pięć godzin Pana Szkieleta.

, ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *