Konsumowanie festiwali w zestawie sprawia, że czasem kosztujemy koncertów, których inaczej nigdy byśmy nie spróbowali. Tak miałem z tegorocznym koncertem Akademie für Alte Musik Berlin na festiwalu Actus Humanus, na którym muzycy prezentowali repertuar na oktet dęty. Oktet dęty kojarzy mi się głównie z zespołem, który ćwiczył w moich latach studenckich na dziedzińcu Akademii Muzycznej do koncertu plenerowego. Plenerowy charakter zespołu wydaje się być tutaj kluczowy. Ponieważ instrumenty dęte z natury są dość donośne, idealnie nadawały się do muzycznej oprawy ogrodowych przyjęć urządzanych przez różnych władców i arystokratów. Repertuar, który był komponowany na tę obsadę świetnie się w tej roli sprawdza, co jednak sprawia, że jest silnie obciążony klasowo. No bo któż ma dziś ogród na tyle duży, aby urządzać w nim plenerowe przyjęcia z udziałem oktetu dętego? No, ale skoro z podobnym repertuarem występuje Akademie für Alte Musik, to może warto posłuchać tego programu w warunkach koncertowych?
Berliński zespół figuruje w mojej świadomości jako jeden z czołówki wykonawstwa muzyki dawnej, a jednocześnie nigdy nie byłem wielkim zwolennikiem jego interpretacji, uważając je za zbyt zachowawcze i uśrednione. Z drugiej strony nigdy nie lekceważyłbym sekcji dętej zespołu. Wszak na waltorni parę dobrych lat grał tam tak wysoko przeze mnie ceniony Václav Luks. Klasę muzyków słychać było w szybkich fagotowych przebiegach, błyskotliwych obojowych i klarnetowych pasażach, miękko granych melodiach, a nawet rzadkich i umiejętnie maskowanych kiksach naturalnych waltorni. Ba, w „Armonia per un Tempio della Notte” Antonia Salieriego nawet udało się osiągnąć pianissimo. Oktetowi dętemu – pianissimo!
Z repertuaru szczególnie ciekawie prezentowało się Divertimento F-dur „Eine musikalische Schlittenfahrt” Leopolda Mozarta w typowy dla baroku sposób wplatające w narrację utworu elementy ilustracyjne sugerowane przez wpisany w nutach tekst. Muzycy Akademie für Alte Musik dzwonili dzwonkami, parskali i tupali, aby oddać historię wycieczki saniami na zabawę do karczmy. Pomiędzy kolejnymi fragmentami jeden z klarnecistów czytał stosowne ustępy tekstu. Przy fragmencie o talerzach, które wjechały na stół, dwóch muzyków, którzy akurat pauzowali, przeszło się po sali częstując publiczność czekoladkami. Śmiechom nie było końca. Choć słuchanie utworu w tym wykonaniu było dość odświeżające, wiele bym dał, by móc posłuchać go przy kuflach z napojami, grzanym winie lub lejącym się strumieniami piwie, o którym mowa w towarzyszącym divertimentu tekście. No i ciekawi mnie jeszcze, na ile na ilustracyjny charakter muzyki Leopolda Mozarta wpłynęła twórczość Biberów. Z divertimentem kojarzyła mi się przede wszystkim Sonata Pauernkirchfartt Genand Heinricha Bibera, a młody Leopold debiutował przecież w Salzburgu w kapeli prowadzonej przez jego syna, Carla Heinricha…
A pozostałe utwory? Zlewały mi się w jedną arystokratyczno-ogrodową całość, nawet tonacja c-moll w serenadzie „Nacht Musique” KV 388 Mozarta niewiele tu pomogła. Pewnym wyjątkiem był w tym towarzystwie młodzieńczy oktet Es-dur Ludwiga van Beethovena. Nawet jeśli oktet pojawiłby się na ogrodowej zabawie, to zaraz wypiłby zbyt wiele wina, zwymyślał paru gości, wszczął burdę, a na koniec zanieczyścił sadzawkę. Ach, ten Beethoven! Ze szczególną przyjemnością można było słuchać drapieżnego scherza, wrrrrróć!, menueta.
Na bis muzycy wykonali (własną?) kunsztowną i wirtuozowską aranżację „Jingle Bells” z wplecionymi w nią motywami „Stille Nacht”. Zachwycona publiczność zaczęła klaskać (rzecz jasna, na mocne części taktu). Zrobiło się nieco jarmarcznie, swojsko, a ja pomyślałem o paru innych niż ogrodowe przyjęcie lokalizacjach, gdzie sprawdziłby się oktet dęty: w galerii handlowej, na Weihnachtsmarkcie albo zwyczajnie, „na stricie”. Tylko czy muszą tam występować muzycy Akademie für Alte Musik?
Ze względu na Divertimento Leopolda Mozarta nie żałuję, że trafiłem na ten koncert, ale czy zmienił on moje zdanie o oktetach dętych? Zdecydowanie nie!