10/10! W historii moich nibytygodnikowych typowań jeszcze tak dobrego wyniku nie miałem, może faktycznie czegoś się nauczyłem z poprzednich konkursów. A czego dowiedziałem się po pierwszym półfinale?
1. Największa promocja w telezakupach Mango: ruchome bieżnie. Szwecja pierwsza sięgnęła po telefon i zamówiła od razu pięć. Australia trochę się spóźniła i została im już tylko jedna. Może dlatego szwedzka sztuczka z bieżniami, które zmieniają kierunek, zadziałała znakomicie i zapewniła Robinowi Bengtssonowi awans do finału, pomimo słabszej dyspozycji wokalnej i fatalnych chórków (albo chórzyści, albo tancerze – nie można mieć wszystkiego…)? W piosence Isaiaha mogłoby tej bieżni nie być. Oprawa zadziałałaby równie dobrze, gdyby spacerował po scenie, a nie w miejscu…
2. Ostatni krzyk mody: czarne i białe stroje. Pamiętamy hasło „nikt nam nie wmówi, że czarne jest czarne, a białe jest białe”? To ja dorzucę nowe: „white is the new black”. Białe stroje wybrały: Lindita, „panny młode” towarzyszące panom z SunStroke Project, Svala, Kasia Moś, jasnokremową suknię miała Demy. Jeśli jednak komuś nie pasuje biały, to zawsze „black is the old black” i można sięgnąć po czerń, co uczynili: Isaiah, Blanche, Slavko Kalezić, Norma John, Dihaj (choć z dodatkiem białej narzutki), Salvador Sobral, panowie z SunStroke Project, Hovig i Artsvik. Drodzy artyści – Eurowizja od 1970 r. jest transmitowana w kolorze. Nie musicie się ograniczać do czerni i bieli!
3. Największy wokalny fail: Slavko Kalezić. Swoją kandydaturę w tej konkurencji zgłosił Isaiah, gdy poniosła go fantazja i postanowił zaimprowizować efektowne podejście w górę, czego momentalnie pożałował. Swoją kandydaturę zgłosiła też Demy, która nie potrafiła czysto wejść w refren, a szczególnie nieudane pierwsze wejście dzięki uprzejmości realizatorów można było usłyszeć jeszcze dwukrotnie podczas powtórek. Wszystkich przelicytował jednak Slavko, który nie zaśpiewał czysto choćby jednej nuty. Jedyny zdatny do słuchania fragment piosenki był wtedy, gdy artysta skupił się na dzikim tańcowaniu i wymachiwaniu warkoczem, a śpiew wziął na siebie chórek. To nie można było tak od początku? Slavko pożegnał się z Konkursem, ale jego warkocz na zawsze pozostanie w naszej pamięci…
4. Najlepszy wokal: Martina Bárta. Czeska wokalistka wypadła znakomicie. Śpiewała pewnie miękkim i ciepłym głosem, pozwalała sobie na trochę improwizacji, a nade wszystko była krystalicznie czysto. Co więcej, wcale nie sprawiała wrażenia zagubionej na wielkiej scenie w Kijowie, którą Czesi sprytnie ograli wizualizacjami. Nawet nie przeszkadzała mi złota pidżama, w którą Martina była ubrana. Dlaczego zatem Czesi żegnają się z finałem? Bo: a) są małym krajem i nie mogą za bardzo liczyć na głosy diaspory; b) nie mieli w tym półfinale zbyt wielu przyjaciół (chyba, że liczyli na Polskę – naiwni…); c) jazzowa ballada to jednak nie jest piosenka na Eurowizję. Wstydu jednak nie było.
5. Największa pokojowa rywalizacja: Azerbejdżan-Armenia. Obydwa państwa szczerze się nienawidzą od czasu rozpadu Związku Radzieckiego i wojny o Górski Karabach, a może nawet od czasu rzezi Ormian, a może nawet jeszcze dłużej. Tym razem jednak toczyły zacięty bój na scenie w Kijowie. Gdy myślałem o kandydatach do kategorii: najlepszy wokal, najlepsze chórki, najlepsze show czy najlepsza realizacja telewizyjna, to od razu przychodziły mi na myśl obydwa kaukaskie kraje. Osobiście wolę bardziej „awangardową” piosenkę Dihaj ze świetną oprawą, która w telewizji wygląda jak realizowany na żywo teledysk. Gdy na urywkach z prób zobaczyłem pomazaną kredą tablicę i konia na drabinie, to lekko zwątpiłem. Jednak okazało się, że to wszystko działa. I to jak! Nie można jednak nie szanować znakomicie dopracowanej piosenki Artsvik ze świetnymi chórkami, choreografią, wizualizacjami (ten ulatujący na koniec ptak!) czy realizacją telewizyjną (glitch obrazu zsynchronizowany z elektronicznym klasterem!). Zobaczymy, kto wygra w finale.
6. Najlepszy efekt telewizyjny: Światła w piosence Salvadora Sobrala. Nie wiem, czy to jakiś filtr, ale w realizacji telewizyjnej zimne światła ekranów telefonów komórkowych zmieniły się w ciepłe światło leśnych ogników. Dzięki temu las zwizualizowany za plecami portugalskiego wokalisty stał się jakimś magicznym lasem, w którym równie czarownie brzmiała piosenka Salvadora, jakby przeniesiona do Kijowa z innych czasów. Portugalia awansowała do finału po bardzo długiej przerwie. Zupełnie zasłużenie.
7: Największy żal: eliminacja Finlandii. Najlepszy wokal może i miała Martina, ale Leena Tirronen z duetu Norma John ustępowała jej tylko o krok, a „Blackbird” było niezwykle klimatyczną, a zarazem dużo bardziej mainstreamową piosenką. Wszystko było na miejscu: spowity w mgłę fortepian, rozpływająca się na podłodze czarna suknia, dyskretne światła i delikatny głos wokalistki. Fortepianowy bridge był dalej irytujący (piosenka mogłaby się przed nim bez żadnej straty skończyć), ale i tak szkoda. Kogo z finałowej dziesiątki zastąpiłbym Finlandią? Może fałszującą Demy, może niewyraźnego Hoviga z Cypru, którego efektowne wizualizacje były mocno wtórne? A może Kasię Moś, która wprawdzie jest prawdziwym zwierzęciem scenicznym, ale w dalszym ciągu nie lubię piosenki „Flashlight”?
Wysoko sobie zawiesiłem poprzeczkę. Ciekawe, jak pójdzie mi typowanie wyników drugiego półfinału.