Z archiwum KS: Najlepsze z najlepszych 2017 – koncerty

W minionym roku doczekałem się nawet własnego mema 🙂

Okolice Nowego Roku zawsze stanowią czas podsumowań, nie będę się zatem silił na oryginalność i podsumuję miniony rok, szczególnie że uczyniłem to już rok temu. Rok 2017 był drugim rokiem oficjalnej działalności niby-tygodnika. Dobrego tempa publikacji z poprzedniego roku nie udało się utrzymać, jednak wciąż powstało 61 wpisów na blogu, a do tego 28 materiałów zamieszczonych na nowopowstałym niby-tygodnikowym kanale na youtubie. Czyli wciąż udało się utrzymać średnią więcej niż jednej publikacji na tydzień. Może niby-tygodnik jednak nie jest aż tak bardzo niby-? Do zawrotnych 214 „lubiących” na facebooku dołączyło kolejne 254 osoby i sukcesywnie zmniejsza się w tym gronie liczba osób, które znam osobiście. Kanał youtubowy subskrybują wprawdzie tylko 24 osoby (tu powinienem chyba dać dramatyczny apel „Dajcie suba!”, ale może nie przesadzajmy…), ale najpopularniejsze filmy oglądało ponad 150 osób. No dobrze, to też nie oszołamia, ale przynajmniej jest nad czym pracować.

W minionym roku zadowolony jestem przede wszystkim z wideorelacji, które udało mi się przeprowadzić na zaproszenie festiwalu KODY i Neoarte. Syntezator Sztuki. Bardzo cieszy mnie również prawie godzinna dyskusja, którą przed kamerą prowadziłem z Krzysztofem Marciniakiem o „Ghostland” Pierre’a Jodlowskiego. Były w niej autentyczne emocje i pasja i nie ważne, że nie udało nam się wzajemnie przekonać. Więcej – sądzę, że było to niemożliwe, ponieważ w krytyce sztuki nie ma jednoznacznych kryteriów i jednoznacznych odpowiedzi. Znacznie częściej w ubiegłym roku publikowałem też poza niby-tygodnikiem. Cieszy mnie nawiązanie współpracy z dwutygodnikiem, obszerny felieton o Eurowizji dla meakultury czy dyskusja po Festiwalu Prawykonań, którą przez facebookowy czat toczyłem z Janem Topolskim z „Glissanda”, a także debiut Stefana na łamach „Ruchu Muzycznego”. Cieszą mnie również dwa gościnne występy radiowe – w audycji „Panorama Dźwięku”, gdy mówiłem o Eurowizji oraz w internetowym radiu „Warszawskiej Jesieni” gdzie wraz z Wioletą Żochowską i prowadzącym Tomaszem Biernackim podsumowywaliśmy festiwal.

Rok 2017 był jednak również trudny. Z powodu różnych zewnętrznych zobowiązań nie byłem w stanie tak często aktualizować bloga i ucierpiały nawet najbardziej regularne rubryki jak Utwór tygodnia czy – przede wszystkim – Czteropak zamówień kompozytorskich. Przed zawiedzionymi czytelnikami biję się w piersi i obiecuję poprawę. Trudnym wydarzeniem było również dla mnie opisanie skandalicznego wystąpienia rektor Lorkowskiej podczas Poznańskiej Wiosny Muzycznej. W całą sprawę zaangażowałem się bardzo emocjonalnie i kosztowała mnie wiele nerwów. Z perspektywy czasu jednak nie żałuję swojego zdecydowanego stanowiska i uważam, że wobec niektórych zachowań nie można być obojętnym.

Żeby jednak nie tracić dłużej czasu, przejdźmy do listy dziesięciu najlepszych wydarzeń muzycznych, w których uczestniczyłem w zeszłym roku.

10. Harlekin Karlheizna Stockhausena w wykonaniu Barbary Borowicz

Barbara Borowicz. Zdjęcie: Zuzanna Szczerbińska

Skoro już wspomniałem przykry incydent z Poznańskiej Wiosny, warto też wspomnieć wspaniały koncert, który pozwolił mi o nim choć na moment zapomnieć. Tak rzadko można w Polsce usłyszeć na żywo Stockhausena, a już szczególnie jego utwory performatywne. Tymczasem Barbara Borowicz zupełnie weszła w świat formuł Stockhausena i przez 45 minut hipnotyzowała każdym ruchem i każdym dźwiękiem. Dziękuję za ten hipnotyczny seans!

9. Orfeusz i Eurydyka Christopha Willibalda Glucka w Operze Wrocławskiej

Orfeusz i Eurydyka christopha willibalda Glucka w reżyserii Mariusza Trelińskiego w Operze Wrocławskiej. Zdjęcie: Zbyszek Warzyński/Newsello.pl

Wrocławska realizacja nie była nawet nową inscenizacją, a jedynie przeniesieniem warszawskiej produkcji Mariusza Trelińskiego z 2009, poddanym kosmetycznym zmianom. Zmiany nastąpiły również w obsadzie: we Wrocławiu nie wystąpili znakomici Olga Pasiecznik i Wojtek Gierlach. Zagrała za to Wrocławska Orkiestra Barokowo i to była kluczowa zmiana. Wyzwolona od ciężaru współczesnej orkiestry muzyka Glucka brzmiała znakomicie i cały spektakl spędziłem rozkoszując się każdym dźwiękiem, jak na żadnym innym spektaklu minionego roku. A wciąż dobra inscenizacja Trelińskiego stanowiła dodatkowy walor.

8. Pierwszy i ostatni koncert zespołu Postensemble

Postensemble. Zdjęcie: Kazimierz Ździebło

Ostatni, gdyż zaraz po koncercie muzycy ogłosili rebranding i zmianę nazwy grupy na Kompopolex. I mam nadzieję, że pod tą nazwą muzycy będą jeszcze długo występować, gdyż czteroosobowy, „garażowy” skład wniósł świeżość, której potrzebowała scena muzyki nowej w Polsce. Do współpracy zaprosili szóstkę młodych kompozytorów troszcząc się o parytet (Piotr Bednarczyk, Kuba Krzewiński, Ryszard Lubieniecki, Teoniki Rożynek, Monika Szpyrka i Marta Śniady) i pokazując wszystkim malkontentom, że nie musi się to odbić negatywnie na jakości, gdyż wszystkie utwory były co najmniej dobre. Było postinternetowo, cieleśnie, per formatywnie, modowo, ale też… izorytmicznie. I – last but not least – koncert odbywał się w nieodżałowanym klubie UFF i na widowni można było sobie legalnie siedzieć z piwkiem.

7. Série Rose

Małgorzata Walentynowicz wykonuje Public privacy #5: Aria Brigitty Muntendorf podczas koncertu Série Rose

Kolejna nowa jakość na polskiej scenie muzyki współczesnej: zaprogramowany od początku do końca koncert tematyczny poświęcony związkom erotyki i muzyki, któremu bardzo zaszkodziła głupia i absurdalna łatka „koncertu feministycznego”. Bo co? Bo parytet?! Bo seks?! Przecież jedno i drugie w równym stopniu zakłada udział kobiet i mężczyzn (choć niekoniecznie razem). Choć koncert miał lepsze i słabe momenty, a pod koniec już nieco się dłużył, jednak zaprezentował też najlepszy z trzech utworów Brigitty Muntendorf przedstawionych na Warszawskiej Jesieni (TYLKO BRIGITTA!!!). Warto docenić też łuk narracyjny stworzony przez skrajne utwory, a także mniej lub bardziej oczywiste związki, w które wchodziły ze sobą poszczególne kompozycje. Ich zestawienie w spójny program stanowiło zdecydowanie wartość dodaną i niech będzie to drogowskazem dla kolejnych programujących.

6. Koncert Rachel Podger i Kristiana Bezuidenhauta w Katowicach

Rachel Podger i Kristian Bezuidenhout

Dwoje mistrzów wykonywania muzyki klasycznej (tzn. tej z epoki klasycyzmu) na instrumentach historycznych na jednym koncercie. Niezwykła dbałość o każdy dźwięk i każde brzmienie. Bogactwo niuansów. Niesamowita wirtuozeria i precyzja, wobec której jest się jako słuchacz zupełnie bezsilnym. Można tylko siedzieć i podziwiać w niemym zachwycie. Kto wie – gdybym pierwszej części koncertu nie spędził na dalekim balkonie i mógłbym się rozkoszować każdym detalem od samego początku, to może koncert byłby jeszcze wyżej w tym zestawieniu?

5. Koncert Arditti Quartet na festiwalu Sacrum Profanum

Jennifer Walshe, zdjęcie: Michał Ramus

Pojechałem do Krakowa niemal jak Bach do Lubecki, aby posłuchać Jennifer Walshe (to znaczy, Bach słuchał Buxtehudego, nie Walshe…). Zderzenie się z kompozytorką w roli performerki było wstrząsające, sam utwór: Everything is important – imponujący, choć pozwoliłem sobie wobec niego na odrobinę sceptycyzmu. Ale jakby tego było mało, niezawodni Arditti zagrali jeszcze transowe warstwy budowane wokół ostinato w Evil Nigger Juliusa Eastmana w aranżacji na kwartet smyczkowy, a także pływający po alikwotach w wysokim rejestrze IV kwartet smyczkowy Horaţiu Rădulescu. Każdy z tych utworów z osobna wystarczyłby, żeby zmieść mnie z krzesła. Trzy na raz – to już było muzyczne tsunami.

4. Koncert Symphonieorchester des Beyerischen Rundfunks pod kierunkiem Marissa Jansonsa

Mariss Jansons prowadzi Symhponieorchester des Bayerischen Rundfunks. Zdjęcie: Sławek Przerwa/NFM

Jeden z najwyżej cenionych przeze mnie dyrygentów prowadził jedną z najlepszych orkiestr Europy. Absolutna koordynacja i precyzja zespołu, który nawet ze stereotypowej symfoniki Antygony Vladimira Sommera (ktoś wcześniej słyszał o takim kompozytorze?) potrafił stworzyć wielką symfonikę. W Kindertotenlieder Mahlera muzycy natomiast pokazali, że każdy z nich mógłby być znakomitym solistą. Wreszcie w Tańcach symfonicznych Rachmaninowa orkiestra mogła się wyszumieć, a wykonany na bis fragment Cudownego Mandaryna Bartóka pozostawił niedosyt, że to tylko mały fragment… Gdyby nie mało porywający program i ściągnięta w ostatniej chwili na zastępstwo w Mahlerze solistka, koncert byłby na podium.

3. Die Kunst der Fuge w wykonaniu Accademii Bizantiny na festiwalu Wratislavia Cantans

Accademia Bizantina

Ze wszystkich koncertów tegorocznej, bardzo udanej Wratislavii ten najbardziej mnie poruszył. Bachowskie arcydzieło zostało zreinterpretowane, Ottavio Dantone szalał przy klawesynie i wchodził w mistyczne dialogi z pozytywem, jednocześnie bawiąc się barokowym idiomem smyczkowym i interpretując niektóre z contrapuncti jak instrumentalne sonaty. Academia Bizantina niedawno wydała płytę z Die Kunst der Fuge i wszystkim, których ominął koncert, radzę jej przesłuchać.

2. Neue Vocalsolisten na Ostrava Days 2017

Neue Vocalsolisten wykonują „Menschen Hört” Karlheinza Stockhausena na festiwalu Ostrava Days 2017

Choć jeżdżę głównie na koncerty w Polsce, to bywam też na koncertach zagranico I trzeba było na listę wrzucić coś z zagranico, bo wiadomo, że wszystko co zagranico (a szczególnie w Czechach), to lepsze. A tak serio – znakomity niemiecki zespół wokalny wykonał takie klasyki jak Madrygały Salvatore Sciarrino czy procesyjne Menschen Hört Stockhausena, ale na mnie i tak największe wrażenie zrobił ciężki, mięsisty Glas Enno Poppego. A gdy dodać do tego piękne freski we wnętrzu kościoła św. Wacława i niezwykłą atmosferę koncertu z ulewą szalejącą na zewnątrz, otrzymujemy największe przeżycie tegorocznego wyjazdu do Ostravy.

1. Balety Beli Bartóka w wykonaniu Budapest Festival Orchestra

Budapest Festival Orchestra przygotowuje się do wykonania baletów Beli Bartóka w Katowicach. Zdjęcie: Bartek Barczyk.

Co może być lepsze od fragmentu Cudownego mandaryna zagranego na bis? Cały Cudowny mandaryn przedstawiony wraz z baletem. Stosunkowo wolne tempo podkreślało ciężar muzyki Bartóka, a brutalna choreografia – jej ostry, radykalny charakter. A potem, jako przeciwwaga – kolorowy, bajkowy, bardzo ilustracyjny i barwnie zinstrumentowany Drewniany Książę. Wszystko w wykonaniu niezawodnej budapeszteńskiej orkiestry festiwalowej, która wykonuje wszystko i na wszystkie możliwe sposoby, tak więc partię chóru z Cudownego mandaryna dośpiewali sobie sami i można się tylko dziwić, że grając jednocześnie nie tańczyli. Ze wszystkich trzech kapitalnych występów orkiestry, na których byłem w tym roku, ten najbardziej zapadł mi w pamięć.

No właśnie: wiele koncertów musiałem w tym zestawieniu pominąć. Nie tylko pozostałe koncerty budapeszteńczyków, lecz również występ Staatskapelle Dresden pod kierunkiem Daniela Hardinga. Pominąłem dwie zupełnie różne wizje monteverdiowskich oper – Orfeusza pod artystycznym kierunkiem Paula Agnew i Powrotu Odyseusza prowadzonego przez sir Johna Eliotta Gardinera. Obydwie te wersja walczyły ze sobą w moim sercu i ostatecznie się zniosły. Pisząc też o nowych standardach w muzyce współczesnej nie udało mi się wyróżnić koncertu Dark Matter(s): Mykietyn & Peszat – niezwykle profesjonalnie zrealizowanego z dwoma symfonicznymi zamówieniami powstałymi poza systemem zamówień i festiwali. Oby takich więcej. Wszystkie te wydarzenia otrzymują ode mnie po wyróżnieniu. Tymczasem już z niecierpliwością czekam, co przyniesie koncertowy rok 2018…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *