Eurowizja 2018. Przewodnik po drugim półfinale

Jeśli powiedziało się „A”, trzeba powiedzieć „B”. Skoro omówiłem pierwszy tegoroczny eurowizyjny półfinał, wypada przygotować też przewodnik po drugim półfinale. Jak bolesne zadanie by to nie było…

Reprezentant Norwegii, Aleksander Rybak, słynął tym, że dzierżył rekord największej liczby zdobytych punktów w finale konkursu piosenką „Fairytale”. Dwa lata temu zmieniono jednak system i teraz sumuje się punkty od publiczności i jurorów zamiast je uśredniać. Aleksander postanowił zatem spróbować ustanowić nowy rekord i ponownie wystartował w Konkursie. A że jest eurowizyjnym weteranem, to zdecydował się udzielić wszystkim lekcji pisania piosenki swoim „That’s how you write a song”. Posłuchajmy lekcji mistrza: „Step one: belive in it and sing it all day long”. No ok, ma to jakiś sens. Słuchamy dalej: “Step two: just roll with it. That’s how you write a song”. To wszystko?! Nie wiem jak pracuje Aleksander Rybak, ale mi zawsze się wydawało, że jest to trochę trudniejsze zadanie. Posłuchajmy jednak piosenki: uporczywa powtarzalność krótkiego refrenu faktycznie wskazuje na to, że artysta zastosował metodę „sing it all day long”. Kiedy jednak nie słychać refrenu, Aleksander udaje, że gra na animowanych instrumentach, udaje wirtuozowską grę na skrzypcach (w Konkursie wszak nie nagłaśnia się instrumentów) oraz skatuje (tak! jest „skibi-dibi”!). No, ok. Wygląda na to, że zasada „just roll with it” też znalazła tu swoje zastosowanie. Tylko, czy faktycznie tak pisze się dobre piosenki…? Mimo upływu lat, Aleksander ma wciąż tą samą chłopięcą twarz, która aż prosi się, by ją uderzyć. Korci mnie tym bardziej, gdy słyszę jego naiwną, happy-go-lucky piosenkę.

Rumunia jest jednym z moich ulubionych eurowizyjnych krajów, który dał nam m.in. śpiewającego kontratenorem wampira czy jodłowanie na tle armat. Dlatego poczułem lekkie rozczarowanie tegorocznym reprezentantem, zespołem „Humans” (czy może być nazwa, z którą można się bardziej identyfikować?) i jego piosenką „Goodbye” – mocno najntisową rockową balladą. Przy kolejnych przesłuchaniach stwierdziłem jednak, że piosenka trochę odbiega od standardu. Przez pierwszą minutę się rozwija i powoli zmierza do tytułowego zaśpiewu „Goodbyyyyyye”, po którym dopiero pojawia się rockowe brzmienie całego zespołu. Wtedy już wpadamy w stereotyp. Wokalistka zespołu, Cristina Caramarcu, ma mocny i pewny głos, za to producenci pożałowali pieniędzy na lepsze sample i zarówno wiolonczela, jak i fortepian brzmią strasznie tanio. Nawet polubiłem ten kawałek (czyżby zaślepiał mnie sentyment do Rumunii?), a zaprzyjaźniona Mołdawia pewnie podrzuci 12 punktów. To jednak wciąż może być za mało, by wejść do finału.

W zeszłym roku Serbia nie awansowała do finału, co na ogół im się nie zdarza. Aby zmyć ten despekt, Serbowie postanowili sięgnąć po swoją najgroźniejszą broń – bałkański folklor. Sanja Ilić wraz z zespołem Balkanika prezentuje nam tradycyjny (momentami wielogłosowy!) śpiew ludowy z dodatkiem bitu i chwytliwego refrenu disco. Wszystkie warunki dobrego eurowizyjnego eurofolku są tu spełnione: mamy dobre, ciekawe głosy, mamy wyrazisty bit, bębny i inny ludowy instrument (w tym wypadku flet). Gdy dodać do tego śpiew w języku narodowym, to wiadomo, że Serbowie mogą liczyć na poparcie pozostałych krajów bałkańskich i własnej, licznej diaspory. Awans do finału nie powinien stanowić większego problemu, w nim czeka ich raczej środek stawki, choć może po lewej stronie tablicy.

Trzeba przyznać, że San Marino naprawdę jest nieustraszone. Mała republika od lat zbiera baty w Konkursie podobnie jak w eliminacjach sportowych, jednak dla dumnych sanmaryńczyków udział ważniejszy jest od sukcesu. Zresztą – po co odnosić sukcesy artystyczne, jeśli na scenie można zaprezentować najnowsze osiągnięcia sanmaryńskiej myśli technologicznej? W 2012 r. Valentina Monetta w swojej piosence „Social Network” promowała portal społecznościowy służący randkowaniu i mający bardzo interesujące funkcjonalności. „If you wanna come to my house, click me with your mouse” – śpiewała Valentina o portalu, który znacznie wyprzedził tinder, gdy chodzi o bezpośredniość kontaktów. Valentina i jej portal sukcesu nie odniosły, więc w tym roku San Marino reklamuje produkty rodzimej robotyki. Jeden z robotów nawet dumnie dzierży kartkę „Justice for Valentina” domagając się wreszcie uznania dla przełomowych wynalazków sanmaryńskich inżynierów. A jak z sanmaryńskimi artystami? Tu już trochę gorzej, można powiedzieć, że powstał produkt na szwedzkiej licencji. Gdy słychać początek refrenu piosenki „Who we are” Jessiki (z gościnnym udziałem rapującej Jenifer Brening), od razu myślimy o „Heroes” Månsa Zelmerlöwa. Jessika ma dość brzydką, rozkrzyczaną emisję, a rap zazwyczaj nie wypada w Konkursie najlepiej. Świat znów nie doceni więc osiągnięć małej republiki. A gdyby tak w kolejnym roku wystąpiły same roboty…?

Dania słynie z wikingów i klocków lego. O klockach nie można napisać piosenki na Eurowizję, gdyż regulamin zabrania komercyjnych odniesień. Zostają zatem wikingowie. Rasmussen potraktował ten temat bardzo poważnie. W jego piosence „Higher ground” mamy zatem żagle na scenie i niebieskie, marynistyczne światła, a brodacze w czapkach śpiewają szantę z towarzyszeniem bębnowego akompaniamentu. Piosenka brzmi jak wyjęta z eurowizyjnych kampowych lat dwutysięcznych lub – jeszcze lepiej – jak piosenka z hollywoodzkiego filmu/serialu o wikingach. Mamy więc tajemnicze mamrotanie i wojownicze pohukiwanie pomiędzy kolejnymi pokazami refrenu. Refrenu, gdyż Rasmussen postarał się tylko o tę część piosenki. Niby jest też jakaś zwrotka, ale trudno z niej cokolwiek zapamiętać, więc potem w kółko powtarza się refren. W sumie podoba mi się tylko pan, który wchodzi w basso profondo dośpiewując końcówkę refrenu. Dużo osób na ten hollywoodzki sznyt pójdzie, pewnie będą też na piosenkę głosować potomkowie wikingów z Norwegii i Szwecji. Pociesza mnie jednak, że piosenka Rasmussena odpadła w szwedzkich preselekcjach, więc może choć jurorzy przejrzą tę mistyfikację…

Julia Samoylova została w zeszłym roku skrzywdzona przez Rosyjskie władze, które zgłosiły jej kandydaturę z pewnością mając pełną świadomość, że niepełnosprawna artystka występowała na anektowanym Krymie i zgodnie z prawem nie może legalnie wjechać na Ukrainę, gdzie odbywał się finał Konkursu. W tym roku Rosjanie postanowili więc przypomnieć Europie jak źli Ukraińcy potraktowali ich reprezentantkę i ponownie zgłosili Julię. Dobrze, że artystka dostała drugą szansę, choć niedobrze, że została wciągnięta w polityczne rozgrywki. Piosenka Julii jest lepsza niż rok temu, szczególnie, że zwiększona rola chórków nieco maskuje niedostatki wokalne solistki – śpiewanie „na żabę” i seplenienie. Pierwsze wykonanie na żywo podczas koncertu w Moskwie zakończyło się spektakularnym fałszem, ale w urywkach z prób w Lizbonie piosenka brzmi już lepiej. Zapewne fałszujące chórzystki są już w drodze do łagru i wymieniono je na nowe i lepsze. Walory produkcyjne piosenki, jak przystało na Rosję, są wysokie. Julia może liczyć na głosy osób, których poruszy jej historia (ostatecznie występująca na wózku Monika Kuszyńska też dostała się do finału). Rosja może też tradycyjnie liczyć na głosy krajów byłego Związku Radzieckiego, ale zobaczymy, kogo w tym roku wylosowali. Ukraina, hm… no raczej nie. Gruzja…no… też nie. Łotwa, Mołdawia – no… może… Nie najlepiej to wygląda. Jeśli będzie fałsz, Rosja może nie awansować. Jeśli będzie czysto – powinni się załapać na finał.

Mołdawski zespół DoReDos (dobrze, że nie DoReMiDoReDos) w piosence „My Lucky Day” odwołuje się do brzmienia bałkańskiej kapeli dętej, choć trochę w wesji ad usum delphini. Gdzie im tam do Fanfare Ciocarlia, Bobana i Marko Markovićia czy nawet Gorana Bregovićia. Mimo to, wciąż czuć taneczny szwung i skoczną eurofolkową piosenkę trochę przypominającą złoty okres eurofolku w Konkursie w latach 2003-2005. Piosenka ewidentnie opowiada o miłosnym trójkącie i można w tym kontekście mieć pewne dziwne podejrzenia, czym jest tytułowy „Lucky Day”, ale mniejsza o tekst. Piosenka jest strasznie tania, ale chwytliwa, muzycy dobrze się przy niej bawią i z każdym kolejnym występem na kolejnym eurowizyjnym party (nie opuścili chyba żadnego!) ich choreografia była coraz bardziej dopracowana. Gdy dodać, że kapele dęte są popularne jak Bałkany długie i szerokie, to Mołdawia powinna liczyć na znacznie więcej głosów z tego regionu niż tylko 12 punktów od sąsiedniej Rumunii. Pewny finał, a w nim – kto wie, może i pierwsza dziesiątka?

Wydawałoby się, że jedną z zalet mieszkania w Europie jest fakt, że nie trzeba słuchać muzyki country. Od kilku lat jednak Holandia stara się udowodnić, że wcale nie. Lekko w duchu country pobrzmiewała piosenka Douwe Boba z 2016 r., całkiem w stylu country była piosenka Common Linnets z 2014 r. Wokalista zespołu, Waylon, postanowił wrócić na konkurs z piosenką „Outlaw in ‘Em” – mocną country-rockową nutą. Słuchając piosenki marzy nam się szklanka whiskey and soda, koniecznie popijana w jakimś speluniastym barze na amerykańskim zachodzie. Waylon ma charyzmę, ma mocny głos, ma wyrazistą piosenkę. Czy ktoś lubi country czy nie, trudno sobie wyobrazić brak Holandii w tegorocznym finale.

Australia, uwielbiająca Eurowizję w niepojęty dla mnie sposób, robiła podchody pod uczestnictwo w konkursie od 2014 r., gdy Jessica Mauboy wystąpiła podczas finału z piosenką „Sea of flags” jako część dodatkowego programu artystycznego. W tym roku artystka powraca już jako uczestniczka konkursu. Jej piosenka „We’ve got love” jak przystało na Australię jest profesjonalnie wyprodukowana, szczególnie podobają mi się bębnowe przejścia, albo wariant zwrotki z opadającymi dwójkowymi repetycjami. Aleksandrze Rybaku – that’s, how you write a song! Co więcej dodać – chyba tylko tyle, że uwielbiam jak co roku Australia wysyła multietnicznych reprezentantów, pokazując jak wielokulturowe ma społeczeństwo. Podsumowując – doświadczona na eurowizyjnej (i nie tylko) scenie wokalistka, porządna piosenka. Skoro rok temu ze znacznie słabszym pakietem i mocniejszą konkurencją Isaiah zajął miejsce w pierwszej dziesiątce, nie widzę innego wyjścia dla Australii.

„For you” ento-jazzowego zespołu Iriao jest piosenką o mocno mylącym tytule, bowiem sama piosenka jest w całości po gruzińsku. Skąd więc angielski tytuł? Nie wiem. Panowie z Iriao śpiewają bardzo ładnie i w wielogłosie, prezentując wycinek tradycji muzycznej swojego kraju. Z drugiej strony, piosenka jest jednak straszną „pościelówą” ze względu na jej wolne tempo i raczej statyczny charakter. Trochę brzmi to jak trzech wujów, którzy na weselu dorwali się do mikrofonu i postanowili uszczęśliwić rodzinę występem wokalnym. Tylko, że wujowie są profesjonalnymi muzykami, a nie podpitymi krzykaczami. Piosenka wykonana w połowie stawki pomiędzy skocznymi utworami z Australii i Polski raczej niczyjej uwagi nie zwróci, stając się wręcz idealnym kandydatem na zrobienie sobie przerwy na toaletę.

O „Light me up” pisałem już w przewodniku po Krajowych Eliminacjach. Teraz mogę tylko dodać, że chwytliwa piosenka najlepszego polskiego DJa w kapeluszu całkiem dobrze się przyjęła i ma wysoki wskaźnik łapek w górę do łapek w dół. Bo czego nie lubić w tym skocznym radiowym kawałku, nawet do „kaczuchowatej” elektroniki idzie się przyzwyczaić, choć pewnie będziemy przebojem katowani przez całe lato z każdej możliwej strony i jeszcze zdąży nam zbrzydnąć. Śpiewający i de facto ciągnący całe wykonanie Lukas Maijer z każdym występem brzmiał coraz lepiej i pewniej. Może nie jest to Aleksander Walmann, może nie Måns Zelmerlöw, ale wstydu nie ma. Pewny awans do finału, a jeśli na scenie uda się odtworzyć luzacki imprezowy klimat z teledysku, to możemy nawet myśleć o pierwszej dziesiątce.

„Taboo” reprezentującej Maltę Christabelle zaczyna się „kaczuchowatą” elektroniką i wejściem z przedtaktu solistki, które zawsze brzmi tak, jakby wokalistka nie do końca była pewna, kiedy ma zacząć. Nie ma to jednak większego znaczenia, bo zwrotka nie zapada specjalnie w pamięć, choć przed-refren budzący dalekie skojarzenia z „Say my name” Destiny’s Child – już tak. Najbardziej jednak w ucho wpada refren – no, tak to jedna z tych piosenek, gdzie liczy się tylko to, co się powtarza… Żeby jednak nie było zbyt monotonnie, wprowadzony zostaje dubstepowy bridge. Serio?! Chsristabelle nie zawsze śpiewa czysto, czasem też chcąc dodać ciężaru swojej piosence niepotrzebnie zdziera gardło. Malta zazwyczaj dobrze wypada w ocenie jurorów, ale jakoś nie wyobrażam sobie tej piosenki w finale.

AWS sprawował rządy w Polsce w latach 1997-2001 wprowadzając (niestety, dość nieudolnie) szereg ważnych (wielokrotnie później udoskonalanych) reform, które – paradoksalnie – w większości zostały cofnięte niemal dwadzieścia lat później przez kolejny prawicowy rząd. Teraz jednak AWS tryumfalnie powraca na Węgrzech… Nie, nie jako frakcja polityczna. Jako trashmetalowy zespół, reprezentant kraju na Eurowizji. Panowie z AWS śpiewają po węgiersku i to jest plus. Chyba jedyny, który mogę znaleźć, bo ani piosenka nie jest ciekawa (stereotypowe metalowe hałasowanie), ani Panowie nie mają szczególnie ciekawych głosów, a z urywków prób możemy się dowiedzieć, że zmagają się intonacją. Zważywszy, że metal zazwyczaj nie cieszy się większą sympatią wśród familijnej i queerowej publiczności konkursu, to śmiało mogę wróżyć Węgrom podobny sukces, co polskiemu AWS – drugiej szansy nie będzie.

Mieszkająca w USA Brazylijka o włoskim nazwisku i łotewskich korzeniach – takie połączenia można spotkać chyba tylko na Eurowizji (i mówię to w jak najbardziej pozytywnym sensie). Laura Rizzotto reprezentuje w tym roku Łotwę z piosenką „Funny Girl”. Jest w niej coś bardzo retro, szczególnie, gdy Laura śpiewa ją z miejsca w pięknej czerwonej sukni. Jednak czujemy też coś nowoczesnego w oszczędnej taśmie z początku z bardzo selektywnymi perkusyjnymi „pyknięciami”. Laura ma bardzo szeroką paletę głosu od głębokiego miękkiego altu po delikatnie muskane dźwięki w rejestrze głowowym. Pozwala jej to swobodnie improwizować i wciąż zmieniać melodię piosenki, dzięki czemu nie staje się ona monotonna. Podoba mi się też emocjonalny bridge przed ostatnim pokazem refrenu. Na scenie solistka zachowuje pewność siebie, a kolejne wykonania na żywo pozwoliły jej utrwalić choreografię. Niektórzy uważają, że piosenka jest za mało wyrazista, by awansować do finału, ale ja chcę wierzyć, że dobry głos i sceniczna charyzma wystarczą, by zwrócić na Laurę uwagę telewidzów, mimo że Łotwa nie może w tym półfinale liczyć na głosy sąsiadów z krajów bałtyckich.

Reprezentant Szwecji, Benjamin Ingrosso urodził się w 1997, więc szalonych i dekadenckich lat dziewięćdziesiątych pamiętać nie ma prawa, a jednak w jego piosence widać wyraźną fascynację stylistyką disco tych lat – nie tylko w jego falsetowym, boys-bandowym głosie, ale także w jego stroju, fryzurze, choreografii, neonowych światłach… Szczytem najntisowej nostalgii jest dla mnie wideoklip piosenki, gdzie widzimy klipy w VHS-owej jakości, a sam Benjamin paraduje w bluzie ze starym logiem Adidasa (tym z kwiatem lotosu). Piosenka nazywa się „Dance you off” i rzeczywiście zachęca do tańca, co zawsze jest plusem do Eurofanów. A skoro jest to piosenka ze Szwecji, to nie ma wątpliwości, że jest dobrze wyprodukowana i napisana. Dodając do tego po 12 punktów od Danii i Norwegii, Benjamin może być pewny awansu do finału, gdzie pewnie zajmie miejsce w pierwszej dziesiątce.

Vanja Radovanović z Czarnogóry przygotował na tegoroczną Eurowizję klasyczną bałkańską balladę „Inje” z obowiązkowym fortepianowym akompaniamentem w początku. Później robi się bardziej śródziemnomorsko – wchodzą smyczki, gitara i instrumenty perkusyjne. No i oczywiście skala moll-harmoniczna. Dramatyzm sięga zenitu, gdy słyszymy uderzenie w dzwon, a w kolejnym pokazie refrenu słyszymy waltornie. Bridge z krótkimi, urywanymi motywami smyczków jest tak stereotypowy, że bardziej się nie da. Niech tylko ktoś mi wytłumaczy, skąd się wzięło to przedziwne „ha-a-a-a-a-a” na koniec bridge’u? Za śpiewanie w języku narodowym Vanja na pewno zapulsuje u sąsiednich Serbów, ale wątpię, by to wystarczyło na awans do finału.

Co roku na Eurowizji jakiś (najczęściej środkowo-) europejski kraj katuje nas lokalną odmianą rapu. Jednak tegoroczna słoweńska propozycja jest o tyle ciekawa, że przedstawiają nam raperkę, Leę Sirk, z piosenką „Hvala, ne”. Lea jest dość charyzmatyczna na scenie, a towarzyszące jej tancerki tylko dodają wykonaniu zadziorności. Nawet nie przeszkadza mi tak bardzo ten rap, śpiewany przed-refren całkiem dobrze do niego pasuje, aż tu nagle pojawia się refren z powtarzanymi tytułowymi słowami, i mam wrażenie, że to piosenka po prostu dostała w tym miejscu zawału i się zawiesiła. Kilka razy te same dwa słowa, ten sam układ taneczny, te same denerwujące powtarzane brzmienia. Trzeba przyznać, że produkcja piosenki stara się być bardzo nowoczesna, jednak następstwo repetycji tonów w wysokim rejestrze i oktawę niżej szybko zaczyna się nużyć i brzmieć dość sztampowo. Rap nie najlepiej wypada najlepiej w Konkursie i nie wróżę, by Lea odwróciła ten trend.

W zeszłym roku Ukraina przebyła drogę z samego szczytu niemal na samo dno. Można powiedzieć, że znaleźli się pod drabiną. W tym roku więc piosenką „Under the Ladder” Melovin postanowił się wspiąć po tej drabinie w górę. Czy mu się to uda? W pewnym sensie na pewno. Piosenka jest żywa i taneczna, a to zawsze przyciąga trochę głosów. Z drugiej strony jednak jest dość hałaśliwa i repetytywna, Melovin śpiewa angielskim metodą na „kluski w ustach”, a do tego robi dość mocne przydechy, więc jego artykulacja tekstu jest fatalna. Ale kto by tam słuchał tekstu – ważne, że pod koniec piosenki gra na fortepianie. O, nie! Nawet nie zaczynajmy z płonącym fortepianem! Ten numer już zrobiła Austria w 2015 r. i zajęła ostatnie miejsce. Melovin, gdy śpiewa jest nadaktywny, jego energiczne gesty rękami bywają konfundujące, a różnokolorowe soczewki – lekko creepy. Szczególnie, że śpiewa zwykłą dyskotekową piosenkę, a nie jakąś ciężką psychodelę i raczej mu nie potrzebny image á la Marilyn Manson. Pomimo tego, z zaskoczeniem odkryłem, że piosenka ma wielu fanów. Może też liczyć na głosy z sąsiedniej Mołdawii i Polski, oraz coraz liczniejszej ukraińskiej diaspory w Europie Zachodniej. Na mojej liście piosenka jest tuż pod kreską, ale nie zdziwię się, gdy jednak przedrze się do finału.

Z automatycznych kwalifikantów usłyszymy w pierwszym półfinale piosenki z Francji, Włoch i Niemiec.

Francja dość wyraźnie chce dać nam znać, że Europę trawi kryzys: kryzys migracyjny i kryzys wartości, który pierwszy z kryzysów w pełni obnażył. Duet Madame Monsieur postanowił odnieść się do tych tematów i śpiewa piosenkę o dziewczynce imieniem Mercy urodzonej na środku morza podczas ucieczki jej matki przed wojną. Oczywiście występuje tu gra słów: „mercy” – litość i „merci” – dziękuję, która pojawia się w zakończeniu piosenki. No, bardzo ładne przesłanie, choć trochę niebezpieczne jest granie na emocjach małą bezbronną dziewczynką, kiedy tak naprawdę trzeba zmienić sposób patrzenia na – również uciekających przed wojną – młodych mężczyzn, których najbardziej boją się zachodnie społeczeństwa. A jak sama piosenka? Nawiązuje do tradycji francuskiej chanson, zwrotki są niemal deklamowane. Przy tym piosenka brzmi całkiem nowocześnie z dodatkiem „kac zuchowatej” elektroniki i rytmicznymi woodblockowymi uderzeniami w refrenie. Przekaz na pewno trafi do wielu osób, a Francja zajmie porządne miejsce w środku stawki.

Kryzys naszej cywilizacji daje się odczuć też we Włoskiej piosence „Non mi avete fatto niente”. „Przecież nic mi nie zrobiłeś” śpiewają Ermal Meta i Fabrizio Moro zestawiając obrazy z wojny na bliskim wschodzie i aktów terroryzmu, pokazując bezsens nakręcającej się spirali przemocy. „E non existe bomba pacifista” – śpiewają Włosi, apelując o zakończenie bezsensownych wojen. Nie jest to jednak ckliwa piosenka o pokoju, jest to dramatyczny apel, nieco w stylu (choć nie muzycznym) „Earth song” Michaela Jacksona. Zresztą nawet w teledysku do piosenki włoski duet zastosował ten sam zabieg z cofaniem wideo i odwracaniem wszystkich okropności wojny. Ermal i Fabrizio ostro domagają się uznania ich racji, wypluwają z siebie z pasją kolejne ustępy tekstu w tradycji prostest songów. Na koniec przychodzi jednak katharsis, bowiem świat może się odrodzić z uśmiechu dziecka. Ermal wchodzi w wokalizę w wysokim rejestrze, obydwaj panowie zaczynają tańczyć, wirować w jakimś triumfalnym szale. Muszę powiedzieć, że przemawia to do mnie bardziej niż nieco nudna francuska piosenka. Podoba mi się też, jak rozgrywany jest kontrast delikatnego głosu Ermala i przepalonego głosu Fabrizia. Wierzę, że przesłanie piosenki dotrze do publiczności wyraźniej niż bardziej zawoalowanej francuskiej piosenki i Włosi mogą znaleźć się nawet w pierwszej dziesiątce. A jeśli by wygrali – to tylko by potwierdziło, w jak głębokim kryzysie pogrążyła się Europa i lęki i uczucia jak licznej grupy osób wyrazili Włosi.

Przed kryzysem jednak najłatwiej szukać schronienia w domu, najlepiej w objęciach kochającej matki. O takiej śpiewa Michael Schulte z Niemiec w „You let me walk alone”. „I was born from one love, of two he arts, we were Tyree kids and a loving mom, you made this place a home, a shelter from the storm” – śpiewa Michael i wszystkim robi nam się ciepło na sercu, bo jeśli nawet nie mieliśmy takiej cudownej matki, to wszyscy o takiej marzyliśmy. Co więcej matka, o której śpiewa Michael nie była zaborcza, tylko pozwalała mu chodzić swoimi ścieżkami. No, wprost cudownie. Gdy dodamy do tego, że jego piosenka jest mellow balladą w stylu Eda Sheerana, to mamy mocnego kandydata na największego wyciskacza łez tegorocznego Konkursu. Sam jestem trochę cynikiem i obrazek malowany przez piosenkę wydaje mi się naiwny, a i tak, gdy teraz słucham piosenki Michaela, oczy mi lekko wilgotnieją. I choć sam nie tego nie kupuję, wierzę, że wiele osób pójdzie na tę sielankę, a Niemcy po kilku latach wreszcie opuszczą dół tabeli i przesuną się w stronę pewnego środka.

Pora zatem przedstawić moje typy na awans do finału – tradycyjnie według szans, jakie daję poszczególnym piosenkom.

1. Szwecja
2. Australia
3. Polska
4. Serbia
5. Holandia
6. Norwegia
7. Mołdawia
8. Łotwa
9. Ukraina
10. Rosja
11. Dania
12. Rumunia
13. Malta
14. Węgry
15. Słowenia
16. San Marino
17. Czarnogóra
18. Gruzja

Nie zdziwię się, jeśli Rosja lub Ukraina odpadnie kosztem Danii lub Rumunii, mam za to nadzieję, że Łotwa się uchowa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *