Eurowizja 2022. Co wiemy po pierwszym i przewodnik po drugim półfinale

Kalush Orchestra, faworyci do zwycięstwa w konkursie

8/10 to przyzwoity wynik, zważywszy że bardzo powierzchownie śledziłem w tym roku eurowizyjne wiadomości. Do tego pisałem, że Austria może wypaść, a Litwa była u mnie tuż pod kreską. Zaskoczył mnie właściwie tylko awans Islandii. Wiem zatem, że nie całkiem wyszedłem z wprawy. A czego jeszcze dowiedziałem się po pierwszym półfinale?

  1. Najbardziej dominująca emocja – smutek. Przewaga smutnych chłopców i smutnych dziewcząt w tym półfinale była dojmująca na czele z łapiącą za serce (i próbującą je wyrwać) piosenką Die together z Grecji. Nawet jeśli ktoś chciał trochę rozruszać eurowizyjną atmosferę, jak Albania czy Austria, to próby te spektakularnie nie wychodziły. Jedynie Mołdawii udało się wprowadzić trochę wschodnioeuropejskiego szaleństwa.
  2. Największy nieobecny – dobre show. Pamiętacie konkursy w Izraelu, Holandii czy Szwecji? To była rozrywka na wysokim poziomie. Pamiętacie show z Kijowa? To było szalone, ale sympatyczne. Pamiętacie finały w Wiedniu i Lizbonie? Były drętwe, ale przynajmniej można było się z tego pośmiać. W Turynie było po prostu nijako. I niestety nijako było też często na scenie – piosenki na ogół bezpieczne, a oprawy sceniczne podejrzanie skromne i pozbawione ekstrawagancji. Kiedy Eurowizja stała się stypą?
  3. Najbardziej skomplikowane życie miłosne – kraje byłej Jugosławii. To może metafora polityczna, bo przecież relacje w tej bałkańskiej rodzinie też do łatwych nie należą. Mimo wszystko coś podejrzanego jest w tym, że chłopiec ze Słowenii śpiewał o tym, że dziewczyna drugiemu serce oddaje, a dziewczyna z Chorwacji o tym, że „he’s devotion, you are guilty pleasure”.
  4. Najlepszy wokal – Armenia. Powiedzmy najpierw szczerze, że to był fatalny półfinał pod względem wokalnym. Dlatego tak miłą odmianą był czysty, okrągły głos Rosy Linn. A do tego jeszcze całkiem ładnie rozegrano piosenkę na scenie z pomieszczeniem, z którego wokalistka wydostaje się w trakcie utworu.
  5. Najwięksi wygrani – języki narodowe. Może i nie usłyszeliśmy wielu dobrych piosenek, ale za to usłyszeliśmy: albański, chorwacki, holenderski, islandzki, litewski, portugalski, rumuński, słoweński i ukraiński. Ponad połowa stawki i ponad połowa z piosenek nagrodzonych awansem. Niestety, w drugim półfinale proporcje nie są już tak dobre.

Mimo to drugi półfinał jest chyba nieco ciekawszy, więcej w nim piosenek jednoznacznie dobrych i jednoznacznie złych. Jest też trochę niejednoznacznej średnicy, więc i pole do spekulacji większe.

„We are The Rasmus and you’re listening to Radio Zet” – to było pierwsze skojarzenie, gdy zobaczyłem, kto będzie reprezentował Finlandię w tym roku. A skoro to zapamiętałem, zespół widocznie musiał być znany. No i faktycznie, ich hitowy singiel In the Shadows z 2003 roku kojarzę, to całkiem dobry przykład ooo w piosenkach. 20 lat później grupa już klasyfikuje się jako podstarzali rockmani, choć z początkiem tego roku odświeżyli skład i dokooptowali do zespołu gitarzystkę Emilię „Emppu” Suhonen. Zmiana chyba była dość ważna, bo wokalistka na fińskich preselekcjach była bohaterką animowanych wizualizacji, a w teledysku jest eksponowana na równi z wokalistą zespołu. Jeśli więc piosenka Jezebel dotyczy artystki, to słowa: „At night you turn into a tiger, a girl who looks like she’s a boy” są cokolwiek niepokojące. Ale może to po prostu takie casualowe nawiązania do biblijnej żony króla Ahaba. A piosenka? Początkowy riff nawet wciąga, potem zresztą powraca przetworzony. Smyczkowe przejścia są dosyć kiczowate, a Lauri Ylönen ma już zdarty głos, nie ma mocy, ani nie śpiewa czysto. Ja jestem na nie, ale rozpoznawalność może pomóc w awansie do finału.

https://www.youtube.com/watch?v=XtMfCf3vFbc

Był rok 1998, gdy Dana International wygrała Eurowizję z piosenką Diva. 24 lata później Izrael wystawił w konkursie kolejną diwę, bo nie potrafię inaczej nazwać Michaela Bena Davida. Popatrzcie na tą mimikę, gesty, mowę ciała czy choreografię, którzy nie powstydziłaby się Helena Paparizou. Jego piosenka I.M zaczyna się od soulowego wstępu, a potem wchodzi w ton królowej popu. Nie ma też problemu z rytmiczną melorecytacją, a w mostku pojawia się nieodłączny w izraelskich piosenkach orientalny motyw. Jedyny problem jest taki, że Michael niekoniecznie radzi sobie ze śpiewaniem, a wymagająca choreografia tylko pogłębia problemy z emisją (trudno śpiewać zdyszanym). I choć trudno izraelskiej propozycji wróżyć sukces, pozostaje ona jedną z czołowych tegorocznych guilty pleasures i fascynuje swoją queerowością.

https://www.youtube.com/watch?v=WNFeohWlA20

In corpore sano reprezentującej Serbię Konstrakty to modelowy przykład eurowizyjnej kategorii WTF. Bo co myśleć o piosence, która polega na myciu rąk i to jeszcze przedziwnie zrytualizowanym. I oczywiście pierwsze skojarzenie to pandemiczne zalecenia sanitarne (złote czasy, gdy było to nasze główne zmartwienie!), ale w piosence chyba chodzi o coś więcej, skoro już w pierwszym wersie przywołana jest Meghan Markle. To właściwie ironiczne podejście do maksymy „w zdrowym ciele, zdrowy duch” i współczesnej obsesji na punkcie tego pierwszego. Jest dziwne? Jest. Czy połączenie skandowania i vocoderowych rytualnych śpiewów jest osobliwe? Jest. Czy Konstrakta jest urodzoną performerką i potrafi ten specyficzny melanż sprzedać? Jak najbardziej, jeszcze jak. Biorąc pod uwagę, że w tym półfinale głosują też Czarnogóra i Północna Macedonia awans Serbii jest bardzo prawdopodobny.

https://www.youtube.com/watch?v=po7HDHTBBE0

Wydawać by się mogło, że Nadir Rustamli to kolejny produkt z seryjnej azerskiej fabryki chłopców z delikatnym głosem, wypielęgnowanym zarostem i nienaganną fryzurą. A tu nagle okazuje się, że wokalista przełamuje schemat i chwali się swoimi falującymi włosami. A i głos wcale nie tak delikatny, bo – owszem – w wysokie dźwięki trafia czysto i chętnie na nie wchodzi. Ale w dole lubi dodać chrypkę i lekkie gardło, trochę poszorować, trochę zadrzeć. Mnie to do końca nie przekonuje, bo traktuję te cechy jako emisyjną wadę, ale przy odrobinie dobrej woli mogą być pomylone z emocją w głosie. A w piosence Fade to black wszystko już klasycznie. Wolny wstęp z towarzyszeniem samego fortepianu, potem wchodzą smyczki, a majaczący w tle duduk przypomina nam, że jesteśmy na wschodzie. W mostku pojawia się miejsce na wokalny popis, choć wykonania na żywo pokazują, że to niekoniecznie musi być dobry pomysł. Całość jest jednak na tyle kompetentna, a Azerbejdżan ma na tyle dobrą passę awansów do finału, że i tu nie spodziewam się niespodzianek.

Czy psychodeliki uratują świat? Nie wiem, ale może psychodeliczny rock przynajmniej uratuje Eurowizję. Circus Mincus wprowadza do konkursu odrobinę różnorodności, a ich piosenkę Lock me in naprawdę lubię. Zaczyna się w stylu, który określiłbym jako acid funk z nieco połamanym rytmem, lekko odstrajanymi brzmieniami i obsesyjnymi powtórzeniami. A w refrenie odpalają psychodeliczne syntezatorowe wrotki, nieco w stylu klasyki gatunku z lat sześćdziesiątych. Na koncercie w Tel Awiwie zespół miał ewidentnie problemy z miksem, całość wypadła w sposób strasznie niezbalansowany. Ale już urywki z prób w Turynie brzmią dobrze. Co więcej – pokazują kolorową, nieco tripową oprawę sceniczną. Ja wiem, że bukmacherzy nie dają Gruzinom żadnych szans. Ale pamiętacie Nikę Kocharova i Young Georgian Lolitaz? Na nich też nikt nie stawiał. Trzymam kciuki za powtórkę!

„Jestem, jaka jestem” – przekaz piosenki Emmy Muscat I am who I am jest tak banalny, że w samym drugim półfinale zdążył się pojawić już raz, w piosence Izraela. I nie muszę dodawać, że Michael dużo lepiej ten przekaz sprzedaje. Urywki z prób niby pokazują, że Emma też będzie miała super wypracowaną choreografię, ale „wypracowana” to właśnie słowo klucz. Ben David w swojej manierze diwy wydaje się naturalny, a Emma – kolejnym produktem popkultury. I taka jest też cała piosenka: od obowiązkowego delikatnego początku z samotnym fortepianowym akompaniamentem, soulowymi chórkami, mocnymi akordami przedrefrenu i prawdziwą eksplozją refrenu z mocnym beatem. I oczywiście finalnym pokazem a capella i z klaskaniem. Plastikowość tego przekazu aż razi. Co więcej, okazuje się, że muscat to może i dobre wino, ale niekoniecznie świetna wokalistka. Na żywo ewidentnie śpiewa za płytko brakuje jej głosu, często jest pod dźwiękiem. Jakoś nie widzę Malty w finale, choć raczej nie zamknie stawki.

Hej, pamiętacie tę piosenkę, która wygrała w zeszłym roku? Niezła była, nie? To może zróbmy to samo, tylko gorzej. Ta filozofia, która zawsze przyświeca któremuś krajowi w danym roku. Tym razem padło na San Marino, które wystawiło włoski rock, grający trochę z seksualnością. Ok, trochę to mało powiedziane – w Stripper Achille Lauro nie tylko się rozbiera, ale też rzuca hasłami „playboy” czy „sex toy”, a w warstwie dźwiękowej mamy jęki i westchnienia. Na scenie w Turynie pojawi się jeszcze wątek BDSM, bo część towarzyszących mu muzyków wystąpi w klatkach. Muzyka jest prostą rockową, rytmiczną i powtarzalną propozycją, ale mimo wszystko można się dać porwać tej energii, zwłaszcza refrenowi ze skandowanym „hey!” w tle. Wiele zależy od wykonania na żywo i dyspozycji pozostałych artystów. Serhat już pokazał, że San Marino może awansować, więc całkiem bym jeszcze Achille nie skreślał.

https://www.youtube.com/watch?v=P-RloZ-Fv38

„Jestem jaka jestem” – śpiewała Emma Musca, tymczasem Sheldon Riley przyjmuje inną strategię i śpiewa „Nie jestem taki, jak inni”. Może to i bardziej negatywne spojrzenie na tę samą kwestię, ale Sheldon przecież śpiewa o przeżywaniu traumy swojej odmienności, którą w wykonaniach na żywo symbolizuje maska lub woal z kryształów. Piosenkę Not the same zaczynamy obowiązkowo z fortepianem, w drugiej zwrotce pojawia się dyskretna, rytmiczna, jakby zegarowa gitara i delikatne smyczki. Ale na pierwszym planie pozostaje głos, którym Sheldon buduje napięcie, przechodzi w deklamatywny, rozbudowany segment, który prowadzi go do zdjęcia maski. Potem łamiącym się delikatnym głosem powtarza tytułowe słowa, by odzyskać sprawczość w mocnym powrocie refrenu. I już myślimy, że piosenka skończy się z przytupem, gdy… po prostu się kończy, bo mijają trzy minuty i na więcej już nie starczy czasu. Sheldon śpiewa czysto, gimmick (bo to jednak straszny teatrzyk jest) z maską potrafi wzruszyć, a Australia potrafi wejść do finału.

https://www.youtube.com/watch?v=ByUD4d89_is

Przez kilka ostatnich lat nurtowało mnie pytanie, dlaczego Cypr uważa, że leży w Ameryce Łacińskiej i wysyła kolejne piosenki w stylu latino. Wreszcie postanowiłem sprawę zbadać osobiście i jesienią udałem się na wyspę Afrodyty. Rzeczywiście – brytyjska architektura kolonialna w miastach może budzić skojarzenia z Karaibami, ale generalnie Cypr dużo bliższy jest (nie tylko geograficznie) Wschodu, choć w greckiej części wyspy jeszcze niedawna obecność tureckiej populacji jest skutecznie wymazywana (i pewnie vice versa). Wreszcie chyba i sami Cypryjczycy odrobili lekcję z geografii, bo Ela w wykonaniu Andromache od razu częstuje nas orientalną nutą. Wreszcie nie mamy na otwarcie fortepianu, tylko jakiś instrument szarpany. I to chyba nie gitara, tylko psalterium. Mamy też dość bogatą sekcję perkusyjną i etniczny beat, a później dochodzi i flet (czyżby ney?). W partii wokalnej zaś melizmaty i charakterystyczne wschodnie ozdobniki. Andromache w urywkach z prób zdaje się śpiewać czysto, a występuje na tle struktury przypominającej muszlę jak z obrazu Botticellego. Awans w uznaniu dla pogodzenia się z własnym położeniem.

https://www.youtube.com/watch?v=GM8CY08UT6I

Brooke zasłynęła w tym roku wśród fanów jako najbardziej fałszująca wokalistka w konkursie. I rzeczywiście, reprezentantka Irlandii nie śpiewa czysto, często gubi głos, traci moc. Ale czy jest gorsza choćby od Roneli Hajati, Pii Marii czy Michaela Ben Davida? Powiedziałbym wręcz, że niedoskonałość nawet jakoś wpisuje się w vibe dziewczyny z klasy ludowej, który wokalistka sprzedaje na scenie. Niestety piosenka That’s rich wymaga dość różnorodnych środków wyrazu, którym Brooke niekoniecznie potrafi podołać, choć bardzo się stara ograć je również performersko. Ogólnie zaś jest to pozytywna, emancypacyjna piosenką z połączeniem mocnego perkusyjno-gitarowego riffu i klubowej elektroniki. Jeśli na scenie dostanę dresy i pistolet strzelający pieniędzmi, to mogę wybaczyć wokalne niedoskonałości. Ale chyba jestem w mniejszości.

https://www.youtube.com/watch?v=pkHzvy-Pscw

„Something tells me you’re not listenin’” – śpiewa Andrea i trudno mi nie przyznać jej racji. Circles opowiada o kręceniu się w kółko i muszę przyznać, że twórcy użyli adekwatnych muzycznych środków dla oddania tego odczucia. Tekst nie ma nawet drugiej zwrotki, tylko powtarza połowę pierwszej. Powtarzalna jest także cała piosenka, a podkład schematyczny. Zostawia też niestety dość dużo miejsca na wokalne eskapady. Niestety, bo Andrea wcale nie ma głosu, który by ją do takich wycieczek upoważniał. Na próbie w Turynie do tego śpiewała z lekką chrypą. Bez szans na awans.

Ok, zastanawiałem się, nad położeniem Cypru, ale od kiedy Estonia jest na Dzikim Zachodzie? Takie pytania cisną się, gdy słuchamy kowbojskiej piosenki Hope Stefana, który tchnie nową nadzieję w estońskich eurofanów i nadaje westernowy spin tradycji smętnych estońskich piosenek śpiewanych przez samotnych wokalistów. Słuchając artysty, zaczynamy się rozglądać za koniem, którego można by dosiąść i pojawia się w nas chętka, by może wreszcie sprawdzić, o co chodzi z tym Red Dead Redemption 2. Trochę jest kiczykowato, szczególnie gdy pojawiają się fletowe tremolka i chórkowe „hey!”. I tak naprawdę dość schematycznie. Ale może i kowbojska piosenka w kraju spaghetti westernów ma szansę powodzenia? Osobiście mam nadzieję, że nie.

https://www.youtube.com/watch?v=ii4Z5SCzBhM

Co roku jakiś kraj prosi o azyl w Ameryce Południowej, a skoro Cypr już został odesłany z powrotem do Azji, tym razem padło na Rumunię i zespół WRS. I, powiedzmy sobie szczerze, mógłbym tu pisać coś o muzyce, ale przecież chodzi tylko o to, żeby móc się do niej erotycznie wyginać na scenie. I tę funkcję Llámame bardzo dobrze spełnia. A że przy tym nie ucieka się od rozkosznego przerysowania, jak w mostku zwieńczonym dramatycznym „we’re so in love!”? A czyż całe latino nie jest sztuką przesady? Gdyby nie konkurencja w postaci hiszpańskiego SloMo, to może nawet byłbym skłonny uwierzyć, że sugestywne ruchy wokalisty mogę uwieść publiczność. Ale chyba nie.

https://www.youtube.com/watch?v=Ru3y4ivY3lQ

Wkład polskiej muzyki klasycznej w Eurowizję jest nie do przecenienia. Po „córce słynnego polskiego dyrygenta” przyszedł czas na wnuka słynnego polskiego śpiewaka. Cóż, nazwisko Ochman zobowiązuje i Krystian śpiewa naprawdę dobrze, wchodzi łatwo na wysokie dźwięki, nie ma problemów z dykcją, potrafi osiągnąć znaczny wolumen bez uciekania się do krzyku. A i piosenka River, choć zaczyna się kolejnym smętnym fortepianem, potrafi zaskoczyć nagłym przyspieszeniem. Ja co prawda nie lubię tych szybkich repetycji. Niezbyt lubię też urywane, pojedyncze dźwięki smyczków pojawiające się od drugiej zwrotki. Ale głos Krystiana potrafi pociągnąć za sobą. Mostek, w którym naprawdę może się rozkręcić to czysty popis wokalistyki. W ostatnim pokazie refrenu pewnie wchodzi już prawie w rejestr gwizdkowy, a kończy klasycznym wyciszeniem. Nawet oprawa sceniczna zdaje się przekraczać naszą dotychczasową eurowizyjną sztampę. Pewny awans i pierwsza dziesiątka w finale. A może i jeszcze lepiej (choć nie na wygranko).

Jeszcze niedawno myśleliśmy, że pandemia to główne zmartwienie. Nic więc dziwnego, że artyści chcieli być bardzo na czasie. Vladana z Czarnogóry postanowiła więc zaśpiewać piosenkę Breathe o oddechu, jak jest ważny do życia i jak trzeba go chronić. No i niestety moment historyczny jej trochę uciekł. Ponieważ temat jest poważny, to oczywiście musi się zacząć od solowego fortepianu. I smyczków, wiadomo, smyczki dochodzą. Ale żeby nie było tak całkiem schematycznie, to od drugiej zwrotce w instrumentacji będzie też trochę wschodniego koloru. Będziemy też słyszeć przez całą piosenkę przydechy i głośnie wciąganie powietrza, a chórki będą podpowiadały, że musimy walczyć o swój oddech (cokolwiek to by miało znaczyć, bo brzmi jak antymaseczkowa argumentacja). Vladana ma niestety skłonność do krzyku, a jak już się rozkręci, to zjeżdża ostro z tonacji. Nie ma już pandemii, to i nie będzie Czarnogóry w finale.

https://www.youtube.com/watch?v=7e3GiXy7SLc

Smyczkowy pasaż, którym zaczyna się Miss you Jérémiego Makiese, zdaje się zapowiadać bondowską balladę, i faktycznie początek tak brzmi, szczególnie te tajemnicze klawisze w wysokim rejestrze. Belgijka piosenka szybko jednak skręca w stronę połączenia soulu, lekkiej ejtisowej nostalgii i nowoczesnej produkcji z ciężkim, lepiącym się beatem. Jérémie na żywo stara się swój utwór interpretować, co ożywia wykonanie. Niestety śpiewa z lekko ściśniętym gardłem, co niekoniecznie pozwala mu perfekcyjnie zrealizować wszystkie przebiegi, których wymaga mostek oraz kolejne warianty refrenu. Mimo to za samą osobowość sceniczną i dobrze wyprodukowaną piosenkę powinno mu się udać awansować.

https://www.youtube.com/watch?v=GZ3mLO4uFjY

W norweskim filmie Najgorszy człowiek na świecie jest scena, w której para bohaterów w dość krótkich ujęciach przechodzi przez różne stadia rozstania: od początkowego niedowierzania i próby negocjacji, przez złość, oskarżenia i inwektywy, po smutek, pocieszanie, pożegnalny seks i związaną z nim zawiedzioną nadzieję. Myślę o tej scenie, gdy słucham Cornelii Jacobs w piosence Hold me closer opowiadającej właśnie o ostatniej nocy przed ostatecznym rozstaniem. I może dlatego bardziej mnie wzrusza. A może to też zasługa głosu Cornelii, który jest lekko zachrypnięty, jakby zmęczony i wrażliwy, ale też zdecydowany i mocny. Gdy siedzi boso na scenie i patrzy się w kamerę, mamy wrażenie uczestnictwa w bardzo intymnej sytuacji. Szczęśliwie też nie mamy tu kiczowatego fortepianu, a tylko niskie smyczki, od drugiej zwrotki wzbogacone o gitarę i perkusję. Realizacja jest ascetyczna, jakby to nie była Szwecja: zbliżenia kamery (na Melodifestivalen wręcz nieco roztrzęsionej), podświetlany okręg za plecami wokalistki (symbolizujący słońce, którego wschód zakończy ostatnią noc kochanków) i przestrzeń, lekko tylko rozbłyskująca jakby gwiazdami. Ale może Szwedzi znów wyprzedzili trendy i odkryli, że less is more? Cornelia jest jedną z faworytek Bukmacherów i myślę, że pierwsza piątka jest pewna.

https://www.youtube.com/watch?v=wWDThAfryW4

Znacie powiedzenie „ostatni gasi światło”? Widocznie znają je też włoscy producenci, bo dowcipnie na koniec stawki umieścili zespół We Are Domi z utworem Lights off. Czeska piosenka była jedną z pierwszych, którą poznaliśmy. Gdy porównywaliśmy ją tylko z Bułgarią i Albanią to wypadała naprawdę dobrze, z wpadającym w ucho beatem, nowoczesną radiową produkcją i hipsterem grającym na gitarze smyczkiem, jakby się z Warszawskiej Jesieni urwał. A i wydawało się, że frontwoman zespołu nieźle śpiewa. Gdy poznaliśmy wszystkie piosenki, te tezy już się nie bronią, a Dominika Hašková na kolejnych eurowizyjnych imprezach fałszowała aż miło, szczególnie mocny zaśpiew w jednym z końcowych pokazów refrenu. Nie tylko zgaśmy światło, ale i opuśćmy kurtynę.

Mam trochę problem z typowaniem tego półfinału, bo mam zupełnie inne przeczucia niż bukmacherzy. Postanowię więc zaufać swojej intuicji, zaznaczając przy tym, że trzy ostatnie piosenki z pierwszej dziesiątki mogą być z powodzeniem zastąpione przez trzy kolejne.

1. Szwecja

2. Polska

3. Australia

4. Cypr

5. Azerbejdżan

6. Belgia

7. Serbia

8. San Marino

9. Rumunia

10. Gruzja

11. Finlandia

12. Estonia

13. Malta

14. Czechy

15. Irlandia

16. Izrael

17. Czarnogóra

18. Północna Macedonia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *