Eurowizja 2022. Co wiemy po drugim pół- i przewodnik po finale.

Ochman ma szansę pozytywnie nas zaskoczyć w finale

7/10. Bywało gorzej. Tym bardziej, że zdecydowałem się na dość ryzykowne typy. Dalej żałuję, że weszła Finlandia, a nie Gruzja (pod każdym względem lepsza) i szkoda mi trochę Cypru (ale tylko trochę, bo Andromache nie śpiewała najlepiej). Awans Czech i Rumunii mnie nie dziwi – obydwie piosenki wnosiły trochę życia do Eurowizyjnej rutyny. A Stefan dobrze śpiewał, więc trudno mieć do niego pretensje, że lubi westerny. A czego jeszcze dowiedziałem się po drugim półfinale?

  1. Największy nieobecny – dobre głosy. Na palcach jednej ręki można policzyć wykonawców, którzy nie mieli żadnych problemów wokalnych. A przecież to konkurs piosenki, w którym śpiewa się na żywo. I długa tradycja naprawdę znakomitych głosów. W którym momencie organizatorzy zapomnieli, jak ważny to element Eurowizji?
  2. Najlepszy wokal – Polska. Na tym tle Ochman sprawia naprawdę dobre wrażenie. Jest czysto, nośnie, ładną barwą, z wyrazistą dykcja i wzorową angielską wymową. W czwartek bez większego wysiłku trafiał we wszystkie wysokie dźwięki. Czyżby zasługa studiów wokalnych na katowickiej Akademii?
  3. Najlepszy rekwizyt – mechaniczny byk. Mocne kandydatury to woal Sheldona Rileya i muszla, na tle której śpiewała Andromache, ale to mechaniczny byk z San Marino, skutecznie ujeżdżany przez Achille Lauro był tym WTF momentem Konkursu, do którego wracać się będzie z rozrzewnieniem.
  4. Mistrz drugiego planu – Michael Ben David. Reprezentant Izraela świetnie się bawił, gdy stał za prowadzącymi tuż przed rozpoczęciem głosowania i stroił miny. Prowadzący z kolei musieli robić dobrą minę do złej gry, ale w sumie dobrze im tak za nieciekawy show i pozowanie w green roomie bez zwracania jakiejkolwiek uwagi na artystów – to trochę zniewaga.
  5. Największa nadzieja – wielka piątka. Zazwyczaj od krajów, które nie musiały konkurować w półfinałach dostawaliśmy największy paździerz. Może to kwestia ogólnie słabego poziomu tegorocznej Eurowizji, ale mam wrażenie, że po raz pierwszy każda z piosenek wielkiej piątki wnosi jakość. Niektóre wręcz należą do moich ulubionych tegorocznych utworów. Dzięki, że ratujecie Konkurs!

To powiedziawszy, przechodzę do prezentacji pięciu ostatnich piosenek – automatycznych kwalifikantów do finału.

Na początku dziki zaśpiew, w tle basowy modulujący dźwięk. Brzmi trochę jak didgeridoo, co nieco kłóci się z celtycką zielenią i ornamentyką, ale kto by wymagał na eurowizji etnomuzykologicznej poprawności? Fulenn, którą wykonują Alvan & Ahez, to tandetny eurowizyjny folk w najczystszej postaci. Mamy tu mgły, płonący ogień, tajemnicze zaśpiewy, ale też gitarowe riffy, mocną elektronikę i dziwne glitche. Nic, tylko wyłączyć na trzy minuty myślenie i cieszyć się tą celtycką extrawaganzą. Głosy może nie są najlepsze, ale właściwie pozostają w tonacji i w miarę się zgrywają. No i fajnie, że Francję reprezentuje język bretoński.

Po tym, jak Mahmood wystąpił na Eurowizji z hitowym Soldi, można byłoby się spodziewać, że jego kolejny występ znów przyniesie jakąś melodyjną iterację rapu. Tymczasem artysta postanowił nas zaskoczyć możliwościami swojego głosu i tym, że potrafi brzmieć też delikatnie i łagodnie. Początek Brividi, gdy śpiewa a capella, samotny w snopie światła, jest wręcz magiczny. Potem wchodzą delikatne smyczkowe akordy i miarowe fortepianowe akordy. Wrażenie trochę się psuje, gdy do Mahmooda w refrenie dołącza Bianco – panowie niestety nie zgrywają się najlepiej w rejestrze falsetowym. A przecież sam Bianco też dobrze śpiewa – w drugiej zwrotce, którą dynamizuje wejście perkusji. Potem w łączniku trochę za bardzo forsuje, choć ten fragment jest akurat świetnie napisany, a krótkie odzywki między obydwoma wykonawcami znakomicie budują narrację. Na festiwalu Sanremo była między nimi niesamowita chemia – wydawało się, że za chwilę zaczną się całować. W Turynie na razie dystans jakby większy, ale ten miłosny duet dwóch facetów należy do najlepszych piosenek w tegorocznej stawce.

„Sorry, Hiszpanio, trzeba było pójść full latino” – pisałem w zeszłym roku. No i ewidentnie ktoś u hiszpańskiego nadawcy czyta nibytygodnik, bo dokładnie to zrobili. SloMo zaczyna się od trąbkowej fanfary z towarzyszeniem stukania obcasów, potem przychodzi prawdziwa latino eksplozja z charakterystyczną harmoniczną basową progresją, żywą sekcją perkusyjną, obowiązkowymi oklaskami i przeciągłymi zaśpiewami, które mają ociekać seksem. Chanel śpiewa nawet znośnie, ale przecież nie o śpiew tu chodzi, a o erotyczne wyginanie się. Panowie świecą klatami, panie pośladkami – ale przecież w piosence pojawia się fraza „booty hypnotic”, więc wszystko się zgadza. Choreografia jest dynamiczna, choć momentami już borderline pornograficzna. Coś dla fanów Erowizji.

Czy tylko dla mnie Malik Harris wygląda trochę jak Pete Davidson w wersji blond? O ile jednak ten drugi wyraża raczej milenialskie pragnienie beztroski, Malik bliższy jest wyrażenia zoomerskich lęków. Ale też wszechstronności swojego pokolenia – zaczyna przy klawiszu, potem podchodzi do elektrycznej perkusji, wreszcie chwyta za gitarę. A na eurowizyjnej scenie jest jeszcze więcej instrumentów, choć nie z wszystkich korzysta, jakby chciał powiedzieć – tyle możliwości, ale czy uda je się zrealizować? Bo piosenka Rockstars  jest właśnie o potencjale, ale też o złotych czasach, które najmłodszemu pokoleniu uciekło sprzed nosa. Piosenka zaczyna się od całkiem chwytliwego refrenu, w zwrotkach Malik melorecytuje. Wszystko w sumie zgrabne, nawet jeśli mało oryginalne. No i śpiewa dość porządnie. Na czołówkę nie starczy, ale przed dołem tabeli powinno uchronić.

Po tragicznym zeszłorocznym występie (przypominam – 0 punktów), Wielka Brytania potrzebowała mesjasza, żeby podnieść się z dna. No i trafiła na kosmicznego Jezusa w postaci Sama Rydera (ok, ok, wiem – Jezus miałby semickie rysy). Spaceman to moja ulubiona tegoroczna piosenka, nic na to nie poradzę. Od samego początku z delikatnym wejściem głosu w wysokim rejestrze dobarwionym syntezatorowym migotaniem i delikatną podstawą fortepianu. Szanuję formotwórcze wykorzystanie odgłosów startujących samolotów (bo raczej nie rakiet kosmicznych). Lubię britrockowy, trochę w stylu lat dziewięćdziesiątych refren, w którym Sam nie tylko wchodzi na wysokie dźwięki, ale i dodaje trochę mocy. Bardzo podoba mi się retro mostek, w którym pobrzmiewają echa Beatlesów. Imponujący jest długo trzymany dźwięk w następującym potem pokazie refrenu. I piękne wyciszenie w zakończeniu. Podoba mi się też tekst piosenki o tęsknocie do tego, co zwykłe, ziemskie. Jeśli czegoś nie lubię, to dodanych (pierwotnie ich nie było!) gitarowych solówek, które są wręcz karykaturalne. I uważam, że oprawa sceniczna jest przedobrzona, a Sam nadaktywny w gestykulacji. Chyba dlatego nie wierzę w podium dla Sama. Ale miejsce w ścisłej czołówce ma pewne.

Skoro znamy już wszystkie piosenki zostało mi już tylko ocenić szanse wszystkich w finale, tradycyjnie od ostatniego miejsca do pierwszego.

25. Islandia – Nuuuuuda. Największe zaskoczenie awansem i dla mnie bez szans na punkty w finale.

24. Litwa – sam głos nie wystarczy. Potrzeba jeszcze wyróżniającej się piosenki lub oprawy scenicznej, a tych brak.

23. Rumunia – punkty od Mołdawii pewne, ale to chyba tyle. Dobrze, że jesteście w finale, ale SloMo zbierze wszystkie punkty dla piosenek latino.

22. Portugalia – Patrzy w lewo, patrzy w prawo, zapala papierosa. Nuda, nic się nie dzieje. Ale głosy i harmonie ładne.

21. Azerbejdżan – najmniej ciekawy z tegorocznych smutnych chłopców.

20. Czechy – dynamiczna piosenka, świetna gra świateł, ale fałszów wybaczyć nie mogę.

19. Finlandia – baza fanowska może i wyciągnie The Rasmus z dna tabeli, ale serio, nie zasługujecie na więcej niż ostatnie naste za ograbienie Circus Mircus z finału.

18. Niemcy – niezły zoomerski hymn, ale zoomerzy nie głosują.

17. Szwajcaria – za dużo smutnych chłopców w tym finale. Ładny głos nie wystarczy.

16. Armenia – jeden z piękniejszych głosów w tym roku i wyrazista oprawa sceniczna. Ale piosenka bez szału.

15. Australia – z tą zasłoną to straszna sztuczka jest. W finale już chyba tak dobrze nie podziała.

14. Estonia – gdyby nie moja antypatia do westernów, to pewnie byłaby wyższa lokata.

13. Belgia – sympatyczny chłopiec, dobra piosenka. Z lepszym wokalem byłoby wyżej.

12. Francja – odrobina celtyckiego szaleństwa, którego wszyscy potrzebujemy.

11. Mołdawia – odrobina wschodnioeuropejskiego szaleństwa, którego wszyscy potrzebujemy.

10. Serbia – ostatni z krajów byłej Jugosławii w stawce. A do tego całkiem zgrabny performans.

9. Holandia – dobra piosenka, dobry głos, język narodowy. Niby nic wielkiego, ale w tym roku wystarczy.

8. Norwegia – wiem, że ta kampowość jest wystudiowana i sztuczna, ale na scenie wszystko się zgadza.

7. Grecja – świetnie wyprodukowana piosenka, dobry głos, wyróżniająca się oprawa sceniczna. Może za mało na ścisłą czołówkę, ale pewne miejsce tuż za.

6. Hiszpania – ja akurat hejtuję, więc u mnie poza pierwszą piątką, ale większość osób lubi latino, więc wysokie miejsce pewne.

5. Szwecja – poruszająca piosenka, ale Cornelia bywa wykonawczo nierówna i w trudniejszych momentach brakuje jej głosu.

4. Wielka Brytania – moja ulubiona tegoroczna piosnka, ale na scenie coś nie działa, a Sam ma wprawdzie dobry głos, ale nie nieskazitelny.

3. Włochy – wierzę, że powróci chemia z Sanremo, a miłosny duet dwóch mężczyzn (choć różnej orientacji) na Eurowizji powinien chwycić. No i Mahmood to klasa sama w sobie.

2. Polska – jeśli na Ukrainę dalej będą spadać rosyjskie rakiety, EBU pewnie nie zaryzykuje organizacji Konkursu w Kijowie czy nawet we Lwowie. Ponownie ze wsparciem mogłaby wtedy ruszyć Polska. Ale by wybić krytykom argumenty z ręki, dobrze, gdybyśmy zajęli drugie miejsce. Są na to szanse, bo Ochman świetnie śpiewa, a i wreszcie polska oprawa sceniczna sensownie wygląda.

1. Ukraina – publiczność będzie po ich stronie, zresztą głosy samej diaspory by wystarczyły do wygranej. Zabawę mogłoby zepsuć jury, ale serio – kto się odważy?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *