Eurowizja 2016. Co wiemy po pierwszym półfinale

Cóż, tradycyjnie okazało się, że na Eurowizji znam się średnio. Trafiłem tylko ośmiu z dziesięciu kwalifikantów, choć na swoją obronę muszę powiedzieć, że Węgry i Holandia zajmowały u mnie odpowiednio 11. i 12. miejsce. Czego zatem dowiedziałem się po pierwszym półfinale?

1. Największa niespodzianka: eliminacja Islandii. Islandia wydawałoby się wszystko zrobiła jak należy: miała szlagierową piosenkę, dobrą wokalistkę, atrakcyjne wizualizacje (dzięki podłodze LED znacznie bardziej różnorodne niż podczas krajowych eliminacji), świetną realizację telewizyjną (ten moment, gdy Greta Salóme „rozsypuje się” na podłogę!), zaprzyjaźnione kraje w głosowaniu (Finlandia i Szwecja). Co poszło nie tak? Nie mam pojęcia. Eurowizja nie jest w 100% przewidywalnym konkursem.

2. Największe zaskoczenie: Holandia. W dalszym ciągu nie lubię piosenki Douwe Boba, ale holenderski wokalista miał dobry kontakt w publicznością, wokalnie był bez zarzutu a inscenizacja z wielkim LEDowym zegarem, mogła się podobać. Choć żałuję Islandii, nie mam do Holandii żadnych pretensji (inaczej niż do Węgier). Wygląda na to, że podobnie jak Petra Mede, trzeba się będzie nauczyć wymowy imienia Holendra.

3. Największy WTF: Astronauta w piosence Lidii Isaac/Koce ratunkowe w piosence Bośni i Hercegowiny. Aluminiowe, srebrzyste stroje są najwyraźniej modne tego lata, albo ja już nic nie rozumiem .

4. Największe „Meh…”: Hip-hop. Piosenki Grecji (chwytliwy refren, quasi-ludowe stroje, dobra choreografia) oraz Bośni i Hercegowiny (świetnie zbudowane napięcie podczas duetu wykonywanego przez druty kolczaste) mogły się naprawdę podobać. Dopóki nie zaczęli rapować. Europo, naucz się wreszcie! Hip-hop na eurowizji to zły, zły pomysł. Obydwie piosenki, rzecz jasna, przepadły.

5. Największy oblech: Jüri Pootsmann. Estończyk pokazał jaja tylko w pocztówce poprzedzającej jego występ. Potem natomiast prezentował obleśne miny i przez całą piosenkę wykonywał sugestywne ruchy biodrami. Oglądając go w telewizji cały czas bałem się, że za chwilę mnie zgwałci przez ekran. Get this creep out of here!

6. Najlepszy wokal: Zoë. Austriacka wokalistka dała z siebie wszystko. Śpiewała pięknie, mocno i czysto. Świetny głos połączyła z bardzo udanymi wizualizacjami, które w równym stopniu kształtują formę występu, co muzyka. Po obejrzeniu występu nie miałem wątpliwości – Zoë kroczy tą pastelową ścieżką prosto do finału! Tuż za Austriaczką umieściłbym Ninę Kraljić z Chorwacji – krystaliczny, delikatny głos. Latarnia morska, o której śpiewała, prowadziła ją prosto do finału (czyżbym się powtarzał?)!

7. Najlepszy show: Rosja. Można lubić Armenię (ze świetlnymi skrzydłami a la Conchita Wurst na koniec), można lubić Azerbejdżan (tradycyjnie dużo nawiązań do złota i ognia – rzeczy, których im nie brakuje), ale to Rosja wygrywa ten konkurs. Tak, zgapia mnóstwo elementów z zeszłorocznej zwycięskiej inscenizacji Månsa Zemerlöwa, ale przetwarza je i wprowadza na nowy, wyższy poziom. Technicznie to wykonanie jest bez najmniejszego zarzutu. Nie jestem z tego powodu szczęśliwy, ale podtrzymuję zdanie, że tylko katastrofa może im zaszkodzić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *