Oświeć mnie, mistrzu!

Masaaki Suzuki. Zdjęcie: Marco Borggreve.

Dopiero co pisałem notkę na temat różnych stylów wykonywania muzyki dawnej. Istnieje jednak jeszcze jeden styl: ten mistrzowski, w którym nie ślizgamy się po powierzchni zdarzeń, nie działamy na efekt, lecz zagłębiamy się wewnątrz dzieła, by dopracować nawet najmniejszy szczegół. Takiej mistrzowskiej lekcji udzielił w Katowicach Masaaki Suzuki wykonując z Orchestra of the Age of Enlightenment „Sanctus” z wielkiej mszy h-moll oraz trzy kantaty (czwartą, piątą i szóstą) z Oratorium na Boże Narodzenie Johanna Sebastiana Bacha.

Podniosły bachowski „Sanctus” już usadził mnie na krawędzi siedzenia: znakomity zespół, pięknie lśniące trąbki (potem okaże się także, że niezwykle ruchliwe i wirtuozowskie), wspaniale zbalansowany chór. I wreszcie – jakże znakomita jest akustyka w sali NOSPR, że pozwala zachwycać się tym brzmieniem nawet na drugim balkonie! Potem jednak przyszło olśnienie, że prawdziwych walorów tego wykonania należy szukać głębiej: ot, choćby w znakomicie rozegranych efektach echa w arii „Flößt, mein Heiland, flößt dein Namen” z czwartej kantaty. Ile tam słyszeliśmy różnych poziomów dynamicznych i „zapadek”. Wielkie uznanie należy się wykonującej solową partię Annie Dennis, a zwłaszcza oboistce, Katharinie Spreckelsen, która bawiła się w echo sama ze sobą. Nie mniejsze wrażenie robiła kolejna aria „Ich will nur dir zu Ehren leben” z wirtuozowskimi pasażami skrzypiec. Oszałamiający był również otwierający piątą kantatę chór „Ehre sei dir, Gott, gesungen” ze wspaniale poprowadzoną chóralną fugą.

Pod tą warstwą znajduje się jednak jeszcze jedna warstwa niemożliwych już do wymienienia lekkich zawieszeń, minimalnych wahnięć tempa, dynamicznych brzuszków, eleganckich wyciszeń, delikatnych zerwań dźwięku – lista niuansów, które można by odnaleźć w tym wykonaniu zdaje się nie mieć końca. Masaaki Suzuki prowadzi zespół bardzo elegancko, niemal powściągliwie, a jednak każdy jego gest jest znaczący i przekłada się na słyszalny rezultat brzmieniowy. Widząc i słysząc, jak dyrygent modelował brzmienie chóru i zespołu (do tego stopnia, że pokazywał nawet każdy dźwięk partii b.c. w recytatywach), z niedowierzaniem kręciłem głową. Tak się w ogóle da?! Okazało się, że owszem, tak.

Mogłoby się wydawać, że tak precyzyjnie, w najdrobniejszym szczególe poprowadzone wykonanie może okazać się zimne, nieprzystępne, albo po prostu nudne. Nic z tych rzeczy. Masaaki Suzuki potrafi powściągnąć tempo i dać muzykom czas, choćby na wybrzmienie klawesynowego arpeggia w recytatywie. Potrafi jednak rzucić też bardzo żywiołowe tempo, gdy wymaga tego charakter utworu, jak w niezwykle radosnej, finałowej kantacie „Herr, wenn die Stolzen Feinde schnauben”, w której ową radość dodatkowo podkreślają wspomniane już wirtuozowskie partie trąbek. Nic nie dzieje się u Suzukiego bez powodu. Każda decyzja ma swoje głębokie uzasadnienie i wynika z wielkiej muzycznej mądrości i doświadczenia dyrygenta.

Trzeba też przyznać, że w Orkiestrze i Chórze Wieku Oświecenia dyrygent znalazł sobie godnych partnerów (choć i tak żałowałem, że w Katowicach nie wystąpił z założonym przez siebie Bach Collegium Japan). Byłem oczarowany słysząc krótką artykulację i wyrazistą dykcję chóru. Orkiestra w niczym nie ustępowała chórzystom, a chwiejąca się czasem intonacja naturalnych trąbek stanowiła raczej urok i specyfikę instrumentu. Jedynie można by życzyć sobie nieco lepszego zestawu solistów, spośród których wyróżniła się tylko Anna Denis. Te drobne niedoskonałości jedynie dodawały temu – nie boję się użyć tu tego słowa – genialnemu wykonaniu wymiaru ludzkiego.

Z budynku NOSPRu wychodziłem zachwycony, poruszony i oświecony. Z tego, co się orientuję, Masaaki Suzuki występował w Polsce po raz pierwszy. Mam nadzieję, że nie ostatni i że udzieli nam wszystkim jeszcze wielu mistrzowskich lekcji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *