Trzynańscie mgnień Wiosny, mgnienia 11-13

Barbara Borowicz. Zdjęcie: Zuzanna Szczerbińska

Festiwal w ostatnią prostą miał wejść z uśmiechem i rzeczywiście wszyscy uśmiechali się szeroko, gdy Agata Zubel z Cezarym Duchnowskim improwizowała do tekstów z poznańskich gazet, śpiewając o nowym przejściu dla pieszych i kotach. Uśmiechy zgasły, gdy koncert został przerwany przez rektor Halinę Lorkowską, ale o tym już wystarczająco dużo napisałem. Teraz, gdy burza już trochę przycichła czas oddać honor jedynym bohaterom tych ostatnich dni – kompozytorom i wykonawcom.

Koncert ElettroVoce stanowił chyba najbezpieczniejszą propozycję na festiwalu i gdyby odbył się bez incydentów, przeszedłby bez większego echa, każdemu sprawiając lekką przyjemność. Program koncertu łączył w sobie dobrze znane utwory z repertuaru zespołu z nowościami – kompozycją Creation Ryszarda Osady oraz materiałem z nowej płyty Znikąd historie. Tych ostatnich elementów nie dane było wysłuchać, więc w programie zostały same „pewniaki”. Hildegard’s dream Alejandro Viñao nadawał archaizującym wokalnym melodiom (wszak tytuł utworu wskazuje na Hildegardę z Bingen, średniowieczną kompozytorkę i mistyczkę) onirycznego charakteru m.in. poprzez zastosowane delaye. Słuchając Opowiadań Agaty Zubel myślałem o tym, jak bardzo jej styl wokalny i kompozytorski rozwinął się od powstania utworu w 2004 r., natomiast dwa lata starsze Trawy rozczochrane Cezarego Duchnowskiego wciąż brzmią bardzo świeżo.

O niesmaku po pozaartystycznych wydarzeniach z koncertu ElettroVoce dane mi było choć na chwilę zapomnieć podczas wykonania Harlekina Karlheinza Stockhausena przez Barbarę Borowicz. Artystka w stroju Arlekina poruszała się po scenie w niewielkiej plamie światła, a dobiegający w półmroku dźwięk klarnetu, powtarzane formuły i rytualne zwroty muzyki Stockhausena mamiły i hipnotyzowały. Chwilami zdawało się, że to nie Arlekin a Szczurołap z Hameln uwodzi nas swą pieśnią. Pamięciowe opanowanie 45-minutowego utworu budzi wieli szacunek, jednak dla muzyka chyba największym wyzwaniem Harlekina są aktorskie wymagania, które stawia utwór. Barbara Borowicz poradziła sobie z tym świetnie. Każdy ruch był miękki, a mimika twarzy w zadziwiający sposób łączyła przekonującą naturalność z emocjonalną konwencjonalnością i przerysowaniem charakterystycznym dla stylu Commedia dell’Arte. Artystka na tyle głęboko weszła w swą rolę, że nawet podczas owacji publiczności wciąż we wdzięcznych podskokach kłaniał się Arlekin. Po koncercie Barbara Borowicz zupełnie zasłużenie odebrała wyróżnienie dla „Młodego Pozytywisty” od Towarzystwa im. Hipolita Cegielskiego w Poznaniu. Czy jednak nagrodę musiał jej wręczać Dominik Górny z zespołu „Anno Domini”, autor teledysku na 1050-lecie Chrztu Polski, od którego odcięła się nawet poznańska kuria?! Ech, Poznań, miasto doznań…

Na zakończenie festiwalu wystąpił poznański zespół Sepia Ensemble. Inter-actions Agnieszki Zdrojek-Suchodolskiej zgrabnie bazował na prostym trzydźwiękowym motywie i dialogu izolowanych muzycznych zdarzeń w partiach poszczególnych instrumentów. Sensualny, postimpresjonistyczny kwartet fortepianowy Marii Kōrvits przywodził nieco na myśl styl innej estońskiej kompozytorki, Heleny Tulve. Po raz kolejny na festiwalu pojawił się utwór François Sarhana, jednak jego Homework na body percussion chętniej usłyszałbym grany w mniejszej przestrzeni i bardziej zdecydowanym gestem. Anna i Mateusz Loska wykonali Duo concertante Krzysztofa Pendereckiego z przytupem (dosłownie), a Swelt Belly at Dawn Judith Ring bardzo ładnie nabrzmiewał (nomen omen!) w rozmigotanymi fakturami. Najbardziej jednak podobał mi się najstarszy utwór, Paramirabo Claude’a Vivera, kanadyjskiego kompozytora i ucznia Stockhausena. Subtelna gra fletu dublowanego przez smyczki i wijącego się w cudownie i egzotycznie obcych melodiach, oddech i przestrzeń, fortepianowe akordy rezonujące delikatnym pogwizdem oraz dostojna, mantryczna powtarzalność – z utworu bił ogromny spokój i zabierał nas w jakieś nieznane przestrzenie. W wykonaniu Sepii słychać było wielkie opanowanie, spokój i subtelność.

Wydarzeniem wieczoru była jednak premiera utworu Concentus Apparatus Rafała Zapały. Kompozytor chce zerwać w nim z liniową konstrukcją dzieła muzycznego i zaangażować w jego przebieg publiczność, która łącząc się przez sieć ze specjalną aplikacją może głosować, który fragment utworu zostanie wykonany jako następny. Decyzję o zakończeniu rozgrywki podejmuje kompozytor, zamykając poszczególne ścieżki w miarę jak wybory publiczności zaczynają przemierzać wciąż te same szlaki. Można przy tym obserwować ciekawe zjawiska społeczne, jak wciągnięci w klikanie w aplikację słuchacze przestają zwracać uwagę na muzykę, a osoby pozbawione smartfonów zmagają się z konsekwencjami technologicznego wykluczenia i muszą zdać się na wybory innych. Formalnie utwór podzielony był na szesnaście segmentów tworzących tabelę opisaną przez dwie osie: tonalności (od bez-tonalności po spektralizm) i rytmu (od dronów po złożone rytmy). Poszczególne segmenty były skomponowane bardzo sprawnie, a czas potrzebny na m.in. zmianę preparacji fortepianu pomiędzy kolejnymi segmentami wypełniał elektroniczny łącznik. Niestety ten układ następstw segmentów i łączników szybko stawał się mechaniczny. Poza wykorzystaniem technologii kompozycja nie różniła się znacząco od aleatorycznych segmentowych utworów jak Klavierstück XI Stockhausena, Intermission 6 Mortona Feldmana czy 25 pages Earla Browna, wykazuje też pewne pokrewieństwo z game pieces Johna Zorna, jednak brakowało w niej typowej dla tych utworów płynności przebiegu oraz ściślejszego powiązania poszczególnych fragmentów ze sobą. Utwór Zapały traktuję jako interesujący, ale jednak prototyp.

I tyle. Szybko przemknęła ta Wiosna.

PS. A poza tym uważam, że Halina Lorkowska powinna ustąpić z funkcji rektora Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu.

,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *