Tydzień z Wagnerem

Zakaz Miłości. Zdjęcie: Marek Grotowski

Przy okazji marcowej premiery „Śpiewaków Norymberskich” w Poznaniu pisałem, że to niesamowite, że wspólnym wysiłkiem kilku teatrów operowych udało się w Polsce w XXI w. wystawić już komplet wielkich wagnerowskich dzieł od „Latającego Holendra” po „Parsifala”. Wagneryzm najwyraźniej rozprzestrzenił się w Polsce na tyle, że poprzestać na wagnerowskim kanonie byłoby zwyczajnie za mało i Opera Wrocławska postanowiła (wprawdzie tylko w wersji koncertowej) wystawić jedno z młodzieńczych dzieł Wagnera, „Zakaz miłości” na podstawie komedii „Miarka z miarkę” Szekspira.

Zapowiadając dzieło Dorota Kozińska próbowała zaklinać rzeczywistość, że przecież opera nie jest taka zła, że Wagner bronił jej nawet w dojrzałym wieku. Prawda jest jednak taka, że „Zakaz miłości” otrzymał zakaz wstępu na najważniejszą wagnerowską scenę: do Bayreuth i ta decyzja powinna nam wystarczyć za ostateczny werdykt. Co nie znaczy, że nie wysłuchałem młodzieńczej opery z ciekawością, choć była to ciekawość z jaką ogląda się kuriozum. W programie napisano, że „Zakaz” stanowi próbę mierzenia się Wagnera z estetyką bel canto i sama ta idea wydaje się być zabawna, gdy zna się późniejsze dzieła kompozytora. Zabawnie jest też słuchać wagnerowskich arii, które kończą się ostrym uderzeniem akordu tonicznego, by publiczność wiedziała, gdzie klaskać. Niesamowicie brzmi orkiestrowe recitativo accompagnato, gdy z tyłu głowy mamy świadomość, że napisał je sam Wagner (zresztą – tu trzeba mu oddać sprawiedliwość, kompozytor nieco wychodził poza sztampową harmonikę recytatywów). Nieprawdopodobna wydaje się wagnerowska cavatina. A jednak – to wszystko usłyszeć można w „Zakazie”.

Z drugiej strony, są w tej operze fragmenty, które zdradzają już późniejszą twórczość mistrza z Bayreuth, przede wszystkim umiejętność malowania sceny dźwiękiem. Gdy w pierwszym akcie przenosimy się do klasztoru, dźwięk dzwonów i podniosła sakralna atmosfera przywodzą na myśl niektóre fragmenty Parsifala. Słyszymy nawet analogiczny czterodźwiękowy wznoszący motyw! Wagner już w „Zakazie” przejawia też skłonność do myślenia sceną. Gdy tylko porzuca belcantową konwencję, akcja zaraz nabiera rumieńców jak w bardzo dynamicznej scenie przesłuchania z drugiego aktu. Z drugiej strony – Wagner najwyraźniej już od początku swojej drogi twórczej lubił pisać długo i rozwlekle, a to charakterystyczne dla jego późniejszych dramatów celebrowanie poszczególnych scen w przyjętej włoskiej estetyce brzmiało nienaturalnie i mimo ledwie dwóch godzin trwania, opera potrafiła się nieznośnie dłużyć.

„Zakaz miłości” wymaga dość rozbudowanej obsady, a dyrektor Opery Wrocławskiej, Marcin Nałęcz-Niesiołowski zaprosił wielu młodych śpiewaków na co dzień niezwiązanych z wrocławską sceną, co podsunęło mi myśl, że może uczestniczyłem w biletowanych przesłuchaniach do zespołu. Jeśli tak było, to zdecydowanie polecałbym dyrektorowi nawiązanie współpracy z Agnieszką Kuk, której jasny, czysty i mocny głos był ozdobą tego wieczoru. Całkiem dobrze partnerowała jej Agnieszka Sławińska w roli Marianny, a i Dorelli Małgorzaty Haras-Kruczek słuchało się z przyjemnością, gdy lekką ostrość głosu uznać za zadziorność granej przez wokalistkę postaci. Z ról męskich prawdziwym szwarccharakterem był Friedrich w interpretacji Tomasza Jaskuły, choć – jak dla mnie – nieco przyćmił go Brighella Marcina Hutka o pięknym, dźwięcznym basie. Ładny, mocny i głęboki głos można też było usłyszeć u Antonia granego przez Huberta Stolarskiego. Zupełnie poprawny był Wojciech Parchem w roli Lucia, choć w jego głosie słychać było pewne napięcie. Za to Aleksander Zuchowicz w partii Claudia miał problemy z utrzymaniem intonacji i chyba nie był tego dnia w najlepszej dyspozycji. Orkiestra i Chór Opery Wrocławskiej były na swoim zwykłym, przyzwoitym poziomie.

No, dobrze, to o spektaklu już wszystko wiemy. Tylko czemu relacja ma tytuł „Tydzień z Wagnerem”. Otóż w tym samym czerwcowym tygodniu do Wrocławia przyjechał profesor uniwersytetu Stanforda, Karol Berger, aby wygłosić wykład i poprowadzić seminarium. Ostatnia książka Profesora „Beyond reason. Wagner contra Nietzche” poświęcona jest nieoczywistym związkom kompozytora i filozofa. Jak wytłumaczył w swoim wykładzie Profesor, Nietzche zarzucał Wagnerowi dekadentyzm, który objawiał się w jego rozumieniu przede wszystkim ambicją kompozytora, by jego sztuka miała moc zbawczą. Jednak największą zbrodnią Wagnera – w odczuciu filozofa – było porzucenie Feuerbachowskiego optymizmu na rzecz Schopenhauerowskiego pesymizmu. Jednak i to nie jest wystarczający powód, dla którego Nietzche odwrócił się od Wagnera, bowiem filozof do końca cenił „Tristana i Izoldę”, bodaj najbardziej Schopenhauerowską operę kompozytora. Niewybaczalny grzech popełnił Wagner dopiero później, gdy w „Parsifalu” nawiązał do tak znienawidzonej przez Nietzchego symboliki chrześcijańskiej. Ciekawe i unikalne spojrzenie muzykologa na wagnerowskie dzieło przyniosło również seminarium poświęcone ostatniej scenie „Śpiewaków Norymberskich”. Tu jednak już nie będę streszczał, skoro mogę wkleić link do artykułu, wokół którego toczyła się dyskusja.

Wróble ćwierkają, że wagnerowska książka Karola Bergera jest już w tłumaczeniu i ma zostać wydana przez PWM. Oby jak najszybciej!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *