Gdyby mury mogły mówić

W oknach Sali Ceremonii paliły się świece…

Surowe białe ściany, wypłowiałe freski na suficie; tablice upamiętniające zmarłych bielskich Żydów – gdyby mury mogły mówić historie opowiadane przez Salę Ceremonii na bielskim cmentarzu żydowskim ciągnęłyby się bez końca. Miejsce tak bardzo wiąże się z pamięcią, że trudno wyobrazić sobie lepszą scenerię na „wypominkowy” koncert A!live ReVerb Ensemble poświęcony ożywianiu naszych wspomnień o zmarłych.

W ramach projektu zespół zamówił trzy nowe utwory u polskich kompozytorów: Miłosza Bembinowa, Nikoli Kołodziejczyka oraz Ignacego Zalewskiego. Najlepiej wypadła kompozycja ostatniego z nich II kwartet smyczkowy Iluzoryczny blask będący odpowiedzią kompozytora na Verklärte Nacht Arnolda Schönberga. W warstwie motywicznej i harmonicznej słychać było nieoczywiste nawiązania do pierwowzoru. Ciekawie budowana była dramaturgia poprzez grę kontrastów i rejestrów ukazująca sugerowaną tytułem opozycję między światłem a ciemnością. Gdy po długim harmonicznym błądzeniu kwartet zalśnił nagle triumfalnym akordem durowym, wydawać się mogło, że to już dość oczywiste i banalne zakończenie. Kompozytor jednak przełamał tę radość, znów zbłądził w dalekie obszary systemu tonalnego, dopiero w ostatnim współbrzmieniu dając słuchaczom już znacznie słabszy promyk nadziei. Utwór Bembinowa stanowił właściwie kwartetową transkrypcję jego chóralnego Vulnerasti Cor Meum. Już od pierwszych dźwięków słychać sylabiczny charakter melodii i przez cały czas można było odnieść wrażenie, że utwór bardzo stara się do nas coś komunikować, choć nie można było zrozumieć co. Sakralny charakter pierwowzoru, dość dobrze wpisał się w duchowy nastrój koncertu. Przebudzenia Kołodziejczyka wypadło bardzo eklektycznie, a długie frazy i niektóre zwroty harmoniczne zdawały się zapowiadać pojawiającą się później w programie muzykę Dymitra Szostakowicza. Utwór współtworzyła projekcja wideo Agnieszki Rogali przedstawiająca zbliżenia na ludzkie twarze z zamkniętymi oczami. W kulminacyjnym momencie w utworze nastąpiło gwałtowne cięcie, po którym zaczęliśmy widzieć te same twarze z otwartymi oczami, a muzyce powracały echa słyszanych wcześniej modeli brzmieniowych. Wideo pojawiło się też w utworze Zalewskiego. Choć nie miało tak bezpośredniego związku z muzyką obraz spalania jakiegoś materiału (chyba waty?) stanowił czytelny symbol przemijania.

Muzycy uzupełnili program trzema utworami – drugą częścią VIII kwartetu Szostakowicza, trzecią częścią kwartetu A-dur Władysława Żeleńskiego oraz Adagiem Samuela Barbera. Pierwsze dwa stanowiły jakby dramatyczne scherzo i spokojną, sentymentalną część wolną koncertu. Szostakowicz brzmiał ostro, szorstko i zjadliwie, choć brakowało mi czasem większego uwypuklenia i przygotowania powplatanych w narrację autocytatów z twórczości kompozytora. Utwór Żeleńskiego został wkomponowany w taśmowe pre- i postludium z nałożonych na siebie głosów ludzkich. Adagio Barbera świetnie się sprawdziło jako spokojne, medytacyjne postludium, wyjątkowo dobrze przystające do tej szczególnej przestrzeni również ze względu na pochodzenie kompozytora. W obydwu wolnych utworach muzycy prezentowali wysoką kulturę dźwięku. Trochę szkoda, że w programie nie znalazły się np. Different trains Steve’a Reicha pasujące idealnie ze względu na tematykę i wykorzystanie nagrań głosów ludzkich.

Projekt stanowił koncertowy debiut ReVerb Ensemble. Niestety, nie wszystko udało się przygotować tak, jak zespół to sobie zaplanował i w efekcie nie udało się wydrukować na czas programów. W tej sytuacji muzycy zdecydowali się na prowadzenie koncertu i opowiadanie o koncepcji projektu i poszczególnych kompozycja w przerwach pomiędzy utworami. Tego było już za dużo: konferansjerka, wideo, brak wideo, światło, taśmowe przerywniki i ich brak stanowiły zbiór interesujących pomysłów, które jednak nie złożyły się w spójny przekaz, choć przecież rozumiałem cel, jaki muzycy chcieli osiągnąć. Gdy jednak po raz kolejny słyszałem opowieść o tym, co powinienem przeżywać, zastanawiałem się, czy nie lepiej byłoby nawet przemilczeć kilka szczegółów, a za to pozwolić mówić muzyce i tej niezwykłej przestrzeni. Zrobić miejsce na autentycznie głębokie przeżycie. Publiczność – w przerwach dość niespokojna, a na koniec zasłuchana i zahipnotyzowana muzyką Barbera – zdawała się potwierdzać tę tezę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *